środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział X

    Anella była pewna jednej rzeczy — nie chciała opuszczać Oreall. Nie po to, żeby wyruszyć na niebezpieczną misję poszukiwania Dannela. Ean mógł twierdzić, że nic nie będzie jej groziło, ale miała problem z uwierzeniem mu. Co, jeśli faktycznie natkną się na Dannela? Nie dadzą mu rady i zginą...
    Potrząsnęła głową, by pozbyć się tych ponurych myśli. Wiele dałaby, żeby móc zabrać ze sobą Evasa — może i nie był najmilszą osobą, ale z nim czułaby się bezpiecznie. Bezpieczniej niż z Sandrem. Chociaż go lubiła i był zdecydowanie przyjemniejszym towarzyszem niż Evas, wiedziała, że był Magiem Umysłowym. Nie była to magia zbyt przydatna w walce.
    Poza tym, nawet nie mogła być pewna, że Sander chciałby z nią pójść. Czemu niby miałby? Dzięki swojej optymistycznej osobowości posiadał wielu przyjaciół — dlaczego miałby wybrać ją? W dodatku, musiałaby go spytać, a nie była pewna, czy miała w sobie tyle odwagi.
    — Hej, Ane! — zawołał ktoś. Dziewczyna obróciła się i zauważyła nadbiegającą ku niej Deallę. — Z kim się jutro wybierasz? — zapytała, kiedy ją dogoniła.
    Anella wzruszyła ramionami.
    — Ean powiedział, żebym poszła z Sandrem...  — powiedziała z wahaniem. — Ale jeśli chcesz, mogę iść z tobą — dodała, uśmiechając się niepewnie.
    Dealla rozpromieniła się.
    — Naprawdę? To świetnie! Bo myślałam sobie ostatnio, że powinnyśmy spędzać razem więcej czasu, a teraz trafiła nam się świetna okazja!
    Świetna okazja?, pomyślała Anella nieco sceptycznie. Akurat. Chyba raczej niebezpieczna. Nie powiedziała jednak tego, uśmiechnęła się jedynie. Nie chciała wyjść na tchórza.
    — A co? — zapytała nagle Dealla, kiedy powolnym krokiem ruszyły przed siebie. — Chciałaś iść z Sandrem? Sam na sam? — Poruszyła sugestywnie brwiami i roześmiała się, kiedy Anella spłonęła rumieńcem.
    — Nie! — zaprotestowała, być może zbyt głośno, bo kilka osób obróciło głowy w ich stronę. To z kolei pogłębiło czerwień na jej policzkach. — Nie — dodała już ciszej. — Ja tylko... Ean zasugerował, że... Ja nie... My... — poplątała się zupełnie.
    Dealla zlitowała się nad nią i poklepała po ramieniu.
    — Nie martw się, nikomu nie powiem o twoich nieczystych myślach. — Kiedy Anella otworzyła usta, żeby znów zaprotestować, powstrzymała ją uniesioną dłonią: — Żartuję przecież. Ale jak chcesz, możemy zapytać Sandra, czy nie chciałby z nami iść. W końcu pan Ean powiedział, że możemy iść trójkami, nie? Poza tym, przyda nam się jakiś męski mężczyzna do obrony, prawda?
    Anella zastanowiła się krótko, czy Sander faktycznie był najmężniejszym z mężczyzn, ale nie wypowiedziała swoich wątpliwości na głos. Zamiast tego po prostu pokiwała głową.

    Znalazły Sandra we wspólnej kuchni. Budynek okazał się być zaskakująco zapełniony — Anella jeszcze nigdy go takim nie widziała. Prawie wszystkie stoły były zajęte, a ludzie dyskutowali gorączkowo. Z fragmentów rozmów, które usłyszała, z łatwością wywnioskowała, że nie byli szczęśliwi z tego, co miało nastąpić rankiem.
    Nie winiła ich. Sama też nie była zadowolona.
    Oprócz ludzi była też muzyka. Lekka, przyjemna melodia, swobodnie płynąca w powietrzu i poprawiająca nastrój. Anella nigdy nie przepadała za dźwiękami gitary, teraz jednak poczuła, jak jej usta automatycznie rozciągają się w uśmiechu.
    Z łatwością zlokalizowała źródło muzyki. W kącie pomieszczenia siedział Sander, z gitarą w dłoniach, swobodnie wygrywając melodię. Miał zamknięte oczy, na jego ustach błąkał się lekki uśmieszek, a ludzie siedzący w jego najbliższym otoczeniu wydawali się jakoś tak... bardziej zrelaksowani.
    Anella przestała się na niego gapić dopiero, kiedy Dealla szturchnęła ją łokciem i wskazała na Erass, która właśnie do nich podeszła.
    — Anella, Dealla, cześć. — Kobieta uśmiechnęła się ciepło. — Mamy dzisiaj tłok, ale może jeszcze znajdziecie gdzieś miejsce.
    — Nie trzeba — powiedziała Dealla. — Jesteśmy tu tylko po Sandra. — Wskazała go dłonią. — Zaraz sobie pójdziemy.
    Erass pokiwała głową, rozglądając się.
    — Chętnie bym z wami pogadała, dziewczyny, ale przy tylu ludziach mam ręce pełne roboty, więc muszę już lecieć. Usiądźcie sobie gdzieś. Za chwilę powinien skończyć.
    Z tymi słowami oddaliła się. Dziewczyny wymieniły spojrzenia, a potem udały się do kąta, w którym siedział Sander. Usiadły w pobliżu i pozwoliły, aby muzyka je pochłonęła.
    Anella niemal natychmiast poczuła, jak jej ciało relaksuje się, a z głowy odpływają wszystkie złe myśli. Przymknęła oczy i pozwoliła, żeby to uczucie ją opanowało. Może powinna czuć się zaniepokojona, w końcu wyraźnie coś się z nią działo, jednak... Nie potrafiła zdobyć się na jakiekolwiek negatywne uczucia.
    Magia?, zastanowiła się. To miałoby sens, jednak... Czy Sander był w stanie zrobić coś takiego? To prawda, był Magiem Umysłowym, jednak...
    Anella nagle oprzytomniała. Zamrugała, zdezorientowana i wyprostowała się na krześle. Dopiero po chwili dotarło do niej, że muzyka ucichła, a, wraz z nią, jej magia. Rozglądając się, zauważyła, że ludzie siedzący wokół zareagowali podobnie.
    — Przepraszam — powiedział Sander, odkładając gitarę na bok i wstając. Uśmiechnął się przepraszająco. — Mała przerwa na toaletę. Zaraz wracam.
    Kiedy wyszedł, Anella spojrzała na Deallę. Ta uśmiechnęła się.
    — To było coś, nie? Nigdy nie widziałam, żeby ktoś robił coś takiego.
    Anella pokiwała głową.
    — Ale jak on to zrobił? — zapytała. — Jest przecież Magiem Umysłowym, więc jak wpłynął na gitarę, żeby... — zawahała się. — Żeby zrobić to, co zrobił? — Cokolwiek by to nie było.
    Inna część umysłu dziewczyny była przerażona. Nie wiedziała, że magia była zdolna do czegoś takiego. Żeby tak kontrolować innego człowieka, jego uczucia... To było straszne. Cieszyła się, że to Sander miał taką moc, bo w rękach innego maga mogłaby być śmiertelnie niebezpieczna.
    Dealla wzruszyła ramionami.
    — Nie wiem. Magia Wewnętrzna jest dziwna. Sama nie do końca ją rozumiem, a jestem przecież Magiem Jednostkowym. Naprawdę, ciężko to ogarnąć. Chodź, już wrócił. — Wskazała dłonią.
    Faktycznie, Sander wrócił już z toalety i znów zajął swoje miejsce. Zanim jednak sięgnął po gitarę, dziewczyny wstały i podeszły do niego.
    Na ich widok rozpromienił się.
    — Dea! Ane! Cześć! — powiedział energicznie, a Anella zastanowiła się, od kiedy to ludzie zaczęli ją tak nazywać. Nie przeszkadzało jej to — właściwie, było całkiem przyjemne.
    Dziewczyny odwzajemniły uśmiech. Anella była niemal pewna, że na jej policzki wstąpił rumieniec.
    — Świetnie grasz — powiedziała Dealla.
    — Naprawdę? — Sander zaśmiał się lekko i podrapał w tył głowy. Wydawał się lekko zakłopotany. — Wiecie, pomyślałem sobie, że ludzie nie wyglądali na zbyt szczęśliwych, więc może zagram coś i pomogę im się zrelaksować...
    — Chyba zadziałało. — Dealla skinęła głową w stronę sali. Faktycznie, ludzie wydawali się nie być już tak niezadowoleni, jak wcześniej. Anella miała jednak wrażenie, że był to efekt chwilowy. — Przyszłyśmy tu, bo Anella ma do ciebie pytanie.
    Kiedy Sander skierował na nią wzrok, dziewczyna posłała Dealli spojrzenie, częściowo zirytowane, częściowo zawstydzone. Liczyła, że to ona się wszystkim zajmie.
    — Więc? — zapytał mężczyzna, kiedy Anella milczała przez chwilę. Poskutkowało to, oczywiście, pogłębieniem się rumieńca na jej twarzy.
    — Ja... Uch... — Odetchnęła głęboko. Uspokój się, powiedziała sobie. Przecież nie prosisz go, żeby się z tobą ożenił. — Zastanawiałam się, czy... Chciałbyś się może jutro wybrać ze mną... Ze mną i z Deallą! Z nami... Na tę misję?
    Wbiła wzrok w podłogę, nie potrafiąc zmusić się do spojrzenia mu w twarz. Proszę, zgódź się, błagała w myślach. Zgódź się. Nie była pewna, co by zrobiła, gdyby jej odmówił. Pewnie umarła z upokorzenia.
    — Jasne! — zawołał Sander, a ulga, którą poczuła Anella, prawie zwaliła ją z nóg. — Chętnie! Spotkamy się jutro w bibliotece, nie? — Dziewczyny pokiwały głowami.
    Dopiero kiedy wychodziły na zewnątrz, Anella zdała sobie sprawę, że właśnie skazała się na kilka dni w obecności Sandra. Miała nadzieję, że przetrwa to bez upokarzania się.

    Kiedy następnego dnia Gillen zjawił się w bibliotece, większość mieszkańców Oreall zdążyła już wyruszyć w drogę. Chłopak stanął niepewnie przy wejściu, patrząc jak magowie opuszczają budynek dwójkami lub trójkami. Na widok Sandra, idącego z Anellą i Deallą, uśmiechającego się radośnie, poczuł ukłucie zazdrości.
    Daj spokój, pomyślał z irytacją, krzyżując ręce na piersi i opierając się o ścianę. To nie tak, że kiedykolwiek miałeś jakieś szanse. Wbił wzrok w podłogę, próbując zignorować to uczucie. Podniósł wzrok dopiero, kiedy zawołał go pan Ean.
    — Usiądź, nie będziesz przecież tak stał — powiedział mężczyzna, wskazując w stronę stołów.
    Evas już tam siedział i nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Gillen zawahał się i w końcu zdecydował usiąść przy sąsiednim stole. Nie chciał chłopaka jeszcze bardziej irytować swoją obecnością. Ten zaś nie zwrócił na niego uwagi.
    — Musimy tu siedzieć? — burknął. Gillen podzielał jego niezadowolenie. Chętnie by się stąd wyniósł, żeby zrobić coś... Cóż, coś użytecznego.
    — Wolę mieć was pod ręką, w razie gdyby coś się stało — wyjaśnił pan Ean. Westchnął i usiadł na krześle na przeciwko Gillena, wyciągając swoje długie nogi przed siebie. Przeczesał dłonią włosy, które wyjątkowo choć raz nie były związane. — Poza tym, przyda mi się trochę pomocy z tym. — Machnął ręką w stronę Steena, który właśnie wszedł do biblioteki, niosąc naręcze magionów, ułożonych jeden na drugim.
    Widząc ich niebezpieczne chybotanie, Gillen nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zaraz wszystkie spadną i się rozbiją. Steen jednak zdołał donieść je na miejsce bezpiecznie i ostrożnie odłożyć na jednym ze stołów. Zaczął układać je, jeden obok drugiego.
    — Do transportu — wyjaśnił pan Ean, przyglądając się mu uważnie. Nie wyglądał, jakby miał zamiar pomóc, nawet kiedy Steen posłał mu ciężkie spojrzenie.
    Gillen nie czekał, aż mężczyzna go poprosi — sam wstał i zaczął mu pomagać, zarabiając tym samym lekki uśmiech. Wkrótce trzy stoły zostały całkowicie przykryte pod powierzchnią magionów.
    — Nie wystarczyłby jeden? — zapytał Gillen, marszcząc brwi.
    Pan Ean pokręcił głową.
    — Magiony transportujące tworzy się parami. To znaczy, że do każdego z tych magionów przypisany jest tylko jeden, do którego można się przenieść. Nie można użyć jednego magionu i dzięki niemu przenosić się tam, gdzie się chce.
    — Magiony komunikacyjne takie nie są — stwierdził Gillen. — Prawda?
    — Wykrywające magię też nie — przyznał pan Ean. — Każdy z nich wymaga innego rodzaju maga do stworzenia go. Komunikacyjne Maga Umysłowego, transportujące Maga Jednostkowego, zaś wykrywające magię Maga Wiążącego. 
    — Wiążącego? — Evas wtrącił się niespodziewanie. Gillen zerknął na niego — wyglądał na całkowicie niezainteresowanego, ale wpatrywał się w pana Eana uważnie.
    — Tak. Kiedyś istniał jeszcze jeden rodzaj magii, który niestety już wymarł. Tylko Galla potrafi go używać.
    Evas zmrużył oczy, przypatrując się jeszcze przez chwilę panu Eanowi, a potem prychnął i wbił wzrok w wielki magion wiszący na ścianie. Pod nim znajdowała się wielka mapa Urthei. Magion wykrywający, jak przypuszczał Gillen, patrząc na delikatnie pulsujące na nim kropki. Wykrywał obecność magii na obszarze całego kontynentu.
    — Nie musicie tak tu siedzieć — powiedział pan Ean. — Idźcie się czymś zająć, poczytać coś, jak chcecie. Tylko nie wychodźcie z biblioteki. Ja idę się przespać. — Przeciągnął się i ziewnął. — Musiałem wstać dzisiaj o nieludzkiej porze. Obudźcie mnie, jeśli coś będzie się działo.
    Kiedy zniknął za drzwiami, Gillen zerknął na Steena. Mężczyzna wzruszył ramionami, zasiadając przy biurku. Chwycił jedną z książek na nim leżących i zaczął przeglądać. Chłopak zinterpretował to jako swoiste „Rób, co chcesz”.
    Jedno spojrzenie na Evasa wystarczyło, żeby domyślić się, że chłopak nie zamierza ruszyć się z miejsca. Gillen westchnął, a potem obrócił się na pięcie i ruszył między regały.
    Nigdy nie był fanem czytania — czytał tylko to, co musiał. To, co mogło okazać się przydatne. W ostatnim czasie ograniczał się głównie do podręczników dla magów. Teraz jednak nie miał ochoty nawet na nie patrzeć. Sam ich widok przypominał mu, jak bardzo był bezużyteczny.
    Może mógłbym znaleźć coś o Magii Wiążącej, pomyślał. Żeby odblokować moją magię. Szybko jednak porzucił ten pomysł. Gdyby coś takiego istniało, pan Ean już dawno by to znalazł.
    Nie wiedział, czego właściwie szukać. Chciał po prostu mieć jakieś zajęcie, żeby nie zanudzić się na śmierć, gapiąc się w magiony. Dlatego też zaczął wybierać książki losowo, po jednej z każdego regału. Wybierał same cienkie tomy, ale już po chwili nazbierało się ich tyle, że ledwie był w stanie je utrzymać, postanowił więc wracać.
    Kiedy wrócił, okazało się, że Steen zdążył już gdzieś zniknąć. Evas dalej siedział na swoim miejscu i tylko uniósł brwi na widok góry książek, którą Gillen postawił na stole. Chłopak postanowił zignorować go, a przynajmniej spróbować.
    Cholera, czuł się niepewnie w jego obecności. Nie byłoby problemu, gdyby Steen też tu był, ale mężczyzna dokądś wybył, zostawiając ich samych. Gillen miał nadzieję, że wróci szybko.
    Nie chodziło o to, że nie lubił Evasa. Wręcz przeciwnie — podziwiał go, w końcu wszyscy wiedzieli, jak świetnym magiem był. Ale jednocześnie nie mógł zaprzeczyć, że Evas był... Cóż, po prostu dziwny. Gillen sam nie wiedział, co o nim myśleć. Prawdę mówiąc, wolał nie myśleć o nim wcale.
    Zamiast tego zaczął przeglądać zgromadzone przez siebie książki. Dwie pierwsze natychmiast odłożył na bok — były to jakieś tanie romansidła, dostępne w każdej księgarni. Nie poświęcił im większej uwagi.
    Kiedy podniósł trzecią książeczkę, na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek rozbawienia. Szybko przejrzał jej strony, żeby upewnić się co do zawartości. Nie mógł się powstrzymać — zaśmiał się lekko. Poczuł na sobie wzrok Evasa.
    — Wiesz, że mają tu książkę poświęconą ziemniakom? — powiedział, pokazując mu okładkę. Evas prychnął i przewrócił oczami, ale Gillen dostrzegł w nich przebłysk czegoś, co mógłby uznać za rozbawienie, gdyby chodziło o jakąś inną osobę.
    Tytuł książki brzmiał „150 faktów o ziemniakach jomańskich". Na każdej stronie widniała ilustracja przedstawiająca ziemniaka jomańskiego — pozornie niczym nie różniącego się od zwykłego ziemniaka — wraz z ciekawostką na jego temat. Lektura wydawała się bardziej obiecująca niż dwie poprzednie, dlatego Gillen zaczął czytać. Nie było to coś, co mogłoby mu się przydać w przyszłości, ale, cóż... Lepsze to, niż nic.
    Nie wiedział, jak długo czytał, ale zaczął już powoli kończyć książkę, kiedy Evas kompletnie go zaskoczył, odzywając się.
    — Wiesz, o co w tym wszystkim chodzi?
    Gillen spojrzał na niego i zamrugał, zdezorientowany.
    — O ziemniaki? — powiedział niepewnie, a raczej zapytał, unosząc lekko czytaną książkę.
    Pożałował tego natychmiast, bo w spojrzeniu Evasa nie było ani śladu rozbawienia. Jego ciemne oczy błyszczały gniewnie.
    — O tą całą sprawę z tym więźniem? Kto to jest? Dlaczego jest tak ważny?
    Gillen zbladł lekko i poczuł jak pocą mu się dłonie.
    — Ja... — Cholera, nie był dobrym kłamcą. Czy mógł powiedzieć Evasowi prawdę? Czy pan Ean by się nie wściekł? — Ja... Wiem, ale nie mogę... Pan Ean nie...
    — Gadaj, co wiesz — przerwał mu Evas. Ton jego głosu jasno świadczył o tym, co myślał o jakimkolwiek sprzeciwie. — Nie musisz bać się Eana — ja zrobię coś o wiele gorszego, jeśli mi nie powiesz.
    Gillen wolał nie wątpić w jego słowa. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. A potem, drżącym głosem, zaczął opowiadać. Kiedy skończył, Evas odchylił się na swoim krześle i rozejrzał uważnie po bibliotece. Potem znów skierował swój wzrok na niego.
    — Wiesz, że to on, nie?
    Gillen zamrugał, nie nadążając.
    — Co?
    Evas skinął głową w stronę drzwi.
    — Ean. Ten, który zdradził Henreta.
    Gillen zawahał się i zastanowił. To... miało pewien sens. W końcu pan Ean wiedział o wszystkim, co się wydarzyło i wydawał się starszy, niż na to wyglądał. Gillen nigdy nie widział, żeby ten używał magii. To też mogło stanowić jakąś wskazówkę...
    Nie, zdecydował Gillen. To nie ma sensu. Przecież gdyby pan Ean naprawdę był więźniem, Galla nie pozwoliłaby zarządzać mu miastem. Zamknęłaby go w Szarej Wieży, tak samo, jak tego drugiego więźnia. Nie. To nie mógł być pan Ean.
    — Jesteś pewien? — zapytał Steen. Gillen wzdrygnął się gwałtownie, oglądając się przez ramię. Mężczyzna wyłonił się spomiędzy regałów, niosąc stertę książek. Odłożył je na swoim biurku i westchnął ciężko. — Bo ja mam jeszcze jednego kandydata. — Spojrzał w stronę Gillena, który poczuł, jak cała krew odpływa mu z twarzy.
    — To nie ja! — zaprotestował słabo, czując, jakby miał zaraz zwymiotować. — Ja nie...
    Steen wzruszył ramionami.
    — Nie pamiętasz swojej przeszłości, tak przynajmniej twierdzisz. Jesteś potężnym magiem — zbyt potężnym jak na te czasy — a jednak nie możesz używać magii. Owszem, to możesz być ty. Albo Ean. Albo, prawdę mówiąc, każdy z nas, nawet ja. Dobrze wyszkolony Mag Umysłowy byłby w stanie zmienić wspomnienia każdego. Możemy więc skończyć z bezpodstawnymi oskarżeniami? — zapytał zaskakująco łagodnym tonem.
    Evas prychnął, ale pokiwał głową. Gillen wypuścił oddech, który nieświadomie wstrzymał. Czuł się, jakby miał zaraz zemdleć. To nie ja, pomyślał, ale nie było w tym pewność. To nie mogę być ja. Ani pan Ean. Po prostu nie.
    Korciło go, żeby powiedzieć, że to równie dobrze mógł być Evas, który swoimi oskarżeniami chciał odwrócić uwagę od tego, kim naprawdę jest. Ale nie odezwał się. Nie lubił się kłócić, szczególnie z kimś, kto mógłby go zabić w kilka sekund.
    Cisza, która zapadła, była najbardziej niezręczną, jaką Gillen kiedykolwiek doświadczył. Przerwał ją dopiero pan Ean, wchodząc do pomieszczenia i witając się ze wszystkimi radosnym głosem.
    — Co czytasz? — zapytał, podchodząc go Gillena. Chłopak uniósł książkę, pokazując mu jej tytuł. — „150 faktów o ziemniakach jomańskich”? Naprawdę? Cóż, jeśli kiedyś będziesz chciał wywrzeć na kimś wrażenie, może oczarujesz go interesującą ciekawostką?
    Na tę uwagę Gillen wyszczerzył zęby w uśmiechu, nie mogąc się powstrzymać.
    — A wie pan, że ziemniaki jomańskie świecą w ciemnościach na niebiesko każdego dwunastego i czterdziestego dnia miesiąca, zaś na zielono każdego dwudziestego pierwszego?
    — Teraz już wiem — zaśmiał się i usiadł na jednym z krzeseł. — Gratulacje. Jestem pod wrażeniem.
    Gillen przyjrzał się mu uważnie. Czy on naprawdę mógł być tym, który zdradził Henreta? Musiałby mieć ponad czterysta lat, a z pewnością na tyle nie wyglądał. Jednak potężni magowie mieli w zwyczaju starzeć się wolniej, niż zwyczajni ludzie. Gillen zauważył to na samym sobie — w ciągu ostatnich trzech lat nie zestarzał się nawet o dzień, wyglądał cały czas tak samo, jak w chwili pojawienia się w Oreall. Czy to mogło o czymś świadczyć?
    Kiedy tak się mu przyglądał, zauważył coś jeszcze. Coś było nie w porządku, ale chwilę zajęło mu odkrycie, co takiego. Pan Ean z pozoru wyglądał normalnie, tak jak zwykle, ale Gillen dostrzegł, że jego oczy były podkrążone i lekko zaczerwienione.
    Czy on płakał?, zdumiał się chłopak, nie potrafią sobie tego wyobrazić. To wydawało się... Zupełnie nie w jego stylu. Niewłaściwe. Czemu miałby płakać? Coś się stało?
    To pewnie tylko zmęczenie, wytłumaczył sobie Gillen. Ale nie mógł się powstrzymać.
    — Wszystko w porządku? — zapytał niepewnie. Pan Ean spojrzał na niego i uniósł lekko brwi. — Wydaje się pan... — zawahał się, szukając odpowiedniego słowa — smutny.
    Mężczyzna uśmiechnął się blado. To nie był jego zwyczajowy uśmiech.
    — Obawiam się, że zawsze jestem smutny. Czasami po prostu udaje mi się o tym zapomnieć.
    Gillen pokiwał głową, zaskoczony taką szczerością. Nie wiedział, co powiedzieć i pożałował, że w ogóle się odezwał. Unikając patrzenia na kogokolwiek, wrócił do swojej jakże fascynującej lektury o ziemniakach. 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To już 10 rozdział! Nigdy nie myślałam, że uda mi się pociągnąć tę historię aż tak długo :D
Właśnie odkryłam, że szipuję Anellę i Deallę. Pomocy.

7 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz jak żałuje, że dopiero odnalazłam to opowiadanie. Przyjaciółka mi kiedyś podlinkowała, ale zawsze miałam raka po tym co mi wysyła, więc byłam specyficznie nastawiona na to opowiadanie. Teraz muszę sobie walnąc i to porządnie, bo to jest CUDO.A teraz moje pytanie jak wymawiac Gillen, bo wymawiam jak pisze XD. No nic, ten rozdział wyszedł bardzo ładnie. Historia wciągająca. Twój styl pisania jest delikatny, przez co nawet się nie obejrzałam a skończyłam czytac. Nie będe więcej pisac bo mnie zlinczujesz za obszernosc tego komentarza XD Pozdrawiam :)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omg, dziękuję bardzo <3 I nie martw się - obszerne komentarze są zawsze mile widziane :)
      Co do pytania - dobrze wymawiasz. Czyta się tak samo jak pisze.
      Dziękuję za komentarz.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Czyżby Anella coś czuła do Sandra? Może to zbyt hm.. wygórowane określenie, ale nie można nie zauważyć, że w jego towarzystwie jest o wiele bardziej skrępowana niż przy innych ludziach. A Gillen nie wygląda na zadowolonego ;D

    Zastanawiam się czemu piszesz „Pan Ean” skoro wcześniej nazywałaś go po prostu Ean. Rozumiem taki zabieg w dialogach – w końcu nie każdy musi być z nim na „ty” – ale czemu w opisach?

    „mężczyzna dokąś” – dokądś

    Gillen mnie zdobył tym rozdziałem. Naprawdę poświęcił czas na czytanie o ziemniakach? Czapki z głów, podziwiam, bo ja bym się na to nie zdecydowała:D
    Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta późniejsza rozmowa na temat zdrajcy. Podoba mi się to, że nawet bohaterowie nie znają odpowiedzi na pytanie, kto nim jest i to, że odpowiedź wcale nie jest oczywista. Bardzo lubię takie tajemnice i z ciekawością będę śledzić ten wątek. Stawiam i na Gillona, i na Eana :D Nie mogę się zdecydować na którego bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... Sander na pewno się Anelli podoba, ale na ile jest to jakieś silniejsze uczucie... Cóż, to się okaże :D

      A z tym "panem Eanem" jest tak, jak z, powiedzmy, nauczycielami. Zwracając się do nich, uczniowie mówią "pan" i "pani", ale już w myślach i rozmowach z innymi najczęściej używają po prostu nazwiska. Tak samo jest z bohaterami - większość mówi do Eana "pan", oprócz tych, którzy są z nim na "ty", ale już w rozmowach z innymi mówią "Ean". Narracja to odzwierciedla, bo odzwierciedla myśli bohaterów. Nie wiem, jak to lepiej ubrać w słowa :D Mam nadzieję, że nie jest zbyt chaotycznie i da się zrozumieć :D

      Cóż, nuda różnie wpływa na człowieka :D Czemu nie miałaby nakłonić kogoś do czytania o ziemniakach :D
      Lubię, kiedy ludzie wysnuwają przypuszczenia na temat moich "dzieł". Szczególnie, kiedy się mylą, bo ja zawsze mam wrażenie, że odpowiedzi są takie oczywiste. Nie mówię, że ty się mylisz (ani że masz rację), ale ogólnie :D

      Dziękuję za komentarz^^

      Usuń
    2. Rozumiem o co chodzi z tym "pan" tylko że odnosiłam wrażenie, że pojawia się to zbyt często i czasem wykracza poza te "myśli bohaterów". Ale to tylko sugestia xD

      Usuń
  3. Ziemniaki? Serio... Zaskoczyłaś mnie.
    Rozdział przyjemnie się czytało, choć męczyłam go przez trzy dni i nie wiem dlaczego. Jakoś tak nie mogłam się wkręcić. Może brakuje mi konkretnej akcji... Może w przyszłym rozdziale ktoś zginie, ktoś będzie na skraju śmierci, ktoś zdradzi... Tak, nie jest ze mną zbyt dobrze...
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Nie wiem, kiedy kolejny raz tu zajrzę, bo studia wymęczają mnie ostatnio niemiłosiernie... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, akcja rozwija się tutaj w powolnym tempie (chociaż dla mnie, jako przyszłego geologa, jest to tempo zawrotnie szybkie :D).
      Nie przejmuj się, rozumiem. Gdybym nie miała swoich studiów całkowicie w dupie, też nie miałabym czasu, żeby siedzieć w internetach :D
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ^^

      Usuń

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony