niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział XIX

    Kiedy tylko Anella usiadła, wydarzenia tego dnia wreszcie ją przytłoczyły. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko stało się naprawdę. Zaczęło się tak dobrze, a potem? Zostali porwani, Dealla zginęła, Dannel przejął miasto i zabił Evasa. Teraz Gillen również zniknął, pewnie nie żył, a Steen zapewne podąży jego śladami...
    Dziewczyna wtuliła się w bok Eana, nie będąc nawet w stanie już płakać. Czuła się pusta w środku. To wszystko wydawało jej się tylko złym snem. Może i tak było? Może niedługo obudzi się w swoim łóżku i odetchnie z ulgą?
    Wiedziała jednak, że tak się nie stanie.
    Ean nie odzywał się i była mu za to wdzięczna. Nie zniosłaby, gdyby zaczął mówić jej jakieś bzdury, jak „wszystko będzie dobrze”, bo wiedziała, że nie będzie. Już nigdy nic nie będzie dobrze. Musiała nauczyć się z tym żyć.
    Nie wiedziała, ile czasu tak siedzieli, ale Ean w końcu westchnął i wstał. Wbiła w niego pytające spojrzenie.
    — Nie możemy tu tak siedzieć — powiedział mężczyzna. — Zamartwimy się na śmierć. — Uśmiechnął się. — Powiedz mi, czy Sander ciągle jest zamknięty w więzieniu?
    Pokiwała głową, zdezorientowana. Co planował?
    — Co ty na to, żebyśmy poszli go stamtąd wyciągnąć?
    Nie była taka pewna, czy to dobry pomysł. Gdzieś tam na zewnątrz był Dannel. Mógł tylko czekać, aż wyjdą, żeby ich też zabić. Czy nie bezpieczniej zostać w ukryciu?
    Sander ciągle jest w niebezpieczeństwie, zbeształa samą siebie. Nie bądź egoistyczna. Ktoś musi go uratować, inaczej Dannel go zabije. Przełknęła ślinę i pokiwała głową.
    Ean wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ona zastanowiła się, jakim cudem mógł się jeszcze uśmiechać. Wydawało jej się, że ona nie zrobi tego już nigdy.
    Z trudem wstała. Była taka zmęczona... Wiele dałaby za chwilę odpoczynku, choć wątpiła, by kiedykolwiek jeszcze była w stanie zasnąć. A przynajmniej zasnąć bez koszmarów.
    Zdążyli wyjść na korytarz, kiedy usłyszeli kogoś zbliżającego się biegiem. Serce Anelli niemal się zatrzymało, a w jej głowie pojawiła się najgorsza możliwa opcja — to Dannel! — kiedy zza rogu wyłonił się Steen.
    Mężczyzna zatrzymał się tuż przed nimi, dysząc ciężko. Pokręcił głową.
    — Ani śladu Gillena i Dannela. Przeszukałem kilka miejsc, ale ich nie znalazłem. Dannel musiał się gdzieś schować.
    — Miejmy tylko nadzieję, że Gillenowi udało się uciec i też się schował... — Ean westchnął. — Idziemy po Sandra. Idziesz z nami?
    Steen zawahał się wyraźnie i przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar zaprotestować przeciwko temu pomysłowi, ale w końcu tylko westchnął ciężko. Najwidoczniej uznał, że Ean był zbyt uparty, by przemówić mu do rozsądku.
    — Oczywiście — powiedział po prostu. — Ktoś przecież musi pilnować waszych tyłków. A gdzie on właściwie jest?
    — Dannel zamknął go w Szarej Wieży — odparł Ean.
    Opuścili piwnicę i weszli do biblioteki, w której panowała nienaturalna cisza. Zawsze było tam cicho — Steen nie tolerował hałasu — ale teraz było w niej coś... niepokojącego. Anella dostała gęsiej skórki.
    Kiedy przechodzili obok nich, Ean przelotnie zerknął na magiony, nadal porozkładane na stołach. Westchnął cicho.
    — Kiedy wrócimy, trzeba będzie przenieść je na dół. Niedobrze by było, gdyby wpadły w ręce Dannela.
    Nie mogli się z nim nie zgodzić.
    Na zewnątrz nadal trwała noc i panował chłód, choć, na szczęście, nie zanosiło się na powrót deszczu. Anella zadrżała. Czuła, że znienawidzi po tym wszystkim, czego doświadczyła, znienawidzi ciemność.
    Steen przywołał światło i ruszył przodem, rozjaśniając im drogę i sprawiając, że Anella poczuła się trochę lepiej. Mimo zmęczenia, starała się dotrzymywać kroku Eanowi. Bała się tego, co mogło czyhać w ciemnościach. Miała wrażenie, że Dannel może wyskoczyć zza każdego zakrętu.
    Droga dłużyła jej się w nieskończoność, ale wreszcie dotarli na miejsce. Szara Wieża ponuro górowała nad pozostałymi budynkami w mieście. Kiedy Anella zadarła głowę, wydawało jej się, że sięga ona samych gwiazd.
    Nastąpiła dobrze wyczuwalna chwila zawahania.
    — Co, jeśli Dannel jest w środku? — wyszeptała w końcu Anella, niepewnie przyglądając się wejściu do wieży.
    Wydawało jej się to bardzo prawdopodobne. W końcu mężczyzna mógł domyślić się, że przyjdą po Sandra i zastawić na nich pułapkę. Równie dobrze Sander mógł już nie żyć.
    Dlatego właśnie musieli tam wejść i to sprawdzić. Łatwo byłoby odwrócić się i odejść, ale Anella już postanowiła, że nigdy więcej nie będzie uciekać. Straciła już dwoje bliskich jej ludzi. Nie pozwoli, by przez jej tchórzliwość zginął ktoś jeszcze.
    — Wchodzimy — powiedział Steen cichym, ale pewnym głosem. Chwycił Eana za ramię i bezceremonialnie pchnął go w tył. — Ty trzymaj się z tyłu. W razie czego, uciekaj najszybciej jak potrafisz.
    Ean pokiwał głową, nie odrywając wzroku od drzwi. Napięcie, panujące wokół nich, było doskonale odczuwalne. Anella przełknęła ślinę, kiedy Steen ostrożnie otworzył wejście i wszedł do wieży.
    Dziewczyna podążyła za nim. Wewnątrz panowała ciemność, nie sposób było niczego zobaczyć. Ani nikogo. Anella nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Dannel zaraz pojawi się tuż przed nimi i ich zaatakuje. Kiedy jednak Steen na powrót przywołał swoje światło, poczuła się trochę lepiej.
    Ean wskazał im drzwi do celi, w której znajdował się Sander. Anella podziwiała go za jego pamięć — dla niej, wszystko tutaj wyglądało tak samo. Nie byłaby w stanie stwierdzić, dokąd pójść.
    Steen ostrożnie spróbował otworzyć drzwi, ale ani drgnęły. Były zamknięte. Anella poczuła się zawiedziona, ale mężczyzna najwyraźniej wiedział jak sobie z tym poradzić.
    Przyłożył dłoń do zamka w drzwiach, a po chwili coś w nim przekręcił. Drzwi uchyliły się delikatnie. Anella zmarszczyła brwi. Co on zrobił? Użył magii, żeby stworzyć klucz? Coś takiego było możliwe?
    To były pytania na inną okazję. Teraz, Anella musiała skupić się na czymś ważniejszym. Czy Sander był w swojej celi? A może stała ona pusta? Czy Dannel go stamtąd zabrał? Zabił? Bała się poznać odpowiedzi na te pytania.
    Drzwi otworzyły się szerzej i ich oczom ukazał się Sander. Przez chwilę wpatrywał się w nich z zaskoczeniem, a potem jego twarz rozjaśnił uśmiech.
    — Żyjecie! — zawołał, uradowany.
    Praktycznie rzucił się na Anellę, zamykając ją w ciasnym uścisku. Zanim dziewczyna zdołała zareagować inaczej, niż mocnym rumieńcem, puścił ją i uściskał też Eana.
    Mężczyzna zaśmiał się cicho i poklepał go po plecach, a potem cofnął się o krok.
    — Też się cieszę, że cię widzę — powiedział. — Ale musimy zachowywać się cicho. Dannel ciągle może gdzieś tu być.
    Sander pokiwał głową i wyciągnął ręce w stronę Steena, najwyraźniej chcąc uściskać również jego. Mężczyzna cofnął się gwałtownie, kręcąc głową i wznosząc dłonie w obronnym geście.
    — Nie dziękuję — powiedział szybko.
    Anella poczuła, jak na jej twarzy pojawia się uśmiech. Sama obecność Sandra wystarczyła, żeby poprawiło jej się samopoczucie. Czy użył magii? A może po prostu przebywanie w jego towarzystwie automatycznie poprawiało jej humor?
    — Musimy iść — powiedział Ean. — Szybko.
    W pośpiechu opuścili Szarą Wieżę i, nie zwalniając tempa, ruszyli do biblioteki. W obecności Sandra, noc nie wydawała się Anelli aż tak zła. Naprawdę zaczynała podejrzewać, że używał na niej magii, ale nie miała nic przeciwko. Była mu za to wdzięczna.
    Do biblioteki dotarli bez żadnych problemów, ale zachowywali ostrożność, kiedy wchodzili do środka. Na szczęście, nie natknęli się na Dannela ani żadne pułapki zastawione przez niego.
    Zobaczyli za to coś innego. Na jednym z magionów, leżących na stole, świeciły się dwie kropki. Anella przyjrzała się im z zaciekawieniem. Ean zaś uśmiechnął się lekko.
    — To Erass i Reod — powiedział. — Chcą dostać się do miasta. Pójdę ich wpuścić.
    Anella nie wiedziała, kim był Reod, ale wieść o przybyciu Erass ucieszyła ją. Zaraz jednak jej radość zmalała. W Oreall nie było bezpiecznie. Może lepiej, jeśli pozostanie na zewnątrz? Nie miała jednak czasu, żeby wyrazić swe wątpliwości, bo Ean zniknął gdzieś w bibliotece.
    — Kto to jest Reod? — zapytała cicho Sandra.
    — Narzeczony Erass — wyjaśnił Steen. — Dziwny. Ale może nam się przydać. Dobrze, że już wrócili.
    Anella pokiwała głową. Nie miała okazji jeszcze poznać tego Reoda. Nie wiedziała nawet, że Erass była z kimś zaręczona.
    Ean wrócił i, dosłownie chwilę później, Erass i Reod pojawili się przy stole z magionami.
    Reod okazał się być średniego wzrostu, chudym mężczyzną o bladej cerze i ciemnych włosach. Na długim, prostym nosie nosił okulary w cienkich oprawkach. Ubrany elegancko, wydawał się tu zupełnie nie na miejscu.
    — Dobrze, że jesteście — powiedział Ean. — Mamy problem.
    Reod rozejrzał się z niezadowoleniem malującym się na jego twarzy.
    — Zauważyłem. Nie mogliśmy przenieść się do miasta.
    — Dannel zaatakował miasto — wyjaśnił Ean. — Musimy się ukryć. Zablokowałem wejście do miasta, żeby nikt nie wszedł tu nieprzygotowany.
    — Powinniście wezwać Evasa — powiedział Reod, siadając na jednym z krzeseł. — Żeby go pokonał.
    Anella spuściła głowę. Evas. Nie chciała o nim myśleć. Nawet nie miała pewności, że faktycznie nie żył, ale... Niby czemu Dannel miałby go oszczędzić? Może dla szantażu...
    — Wezwaliśmy. Ale przegrał — wyjaśnił pokrótce Ean.
    Erass westchnęła ciężko, z bólem.
    — Co teraz zrobimy?
    — Przede wszystkim, zabierzemy stąd te magiony i ukryjemy się. Znam miejsce, w którym Dannel nas nie znajdzie. Potem pomyślimy nad następnymi krokami — odparł Ean. — Weźcie tyle, ile możecie, i chodźcie za mną.
    Sam wziął kilka magionów i skierował się w głąb biblioteki. Reszta podążyła jego śladem. Znów zaprowadził ich do piwnicy i przejścia, które się w nim znajdowało.
    Anella zastanawiała się, dokąd tak naprawdę ono prowadziło. Czy po przejściu nadal znajdowali się w Oreall, czy byli już poza miastem? Jeśli tak, to gdzie? Nie miała pojęcia, a wątpiła, by Ean jej to wyjaśnił. Wydawało jej się, że chciał zachować lokację tego miejsca w tajemnicy.
    Co to w ogóle było? Ean zabronił im otwierać jakichkolwiek drzwi, poza tymi do tego... mieszkania. Ciekawiło ją, co było za pozostałymi, ale uznała, że może lepiej nie wiedzieć...
    Zostawili magiony na stole w mieszkaniu. Kiedy Ean kazał im się rozgościć, Anella z ulgą usiadła na sofie. Wątpiła, by dała radę cokolwiek jeszcze zrobić. Czuła się wykończona.
    Erass usiadła obok niej i poklepała ją po ramieniu. Wyglądała na zatroskaną.
    — Wszystko w porządku? — zapytała łagodnie.
    Dziewczyna pokręciła głową i skuliła się. Nic nie było w porządku.
    Erass westchnęła i objęła ją ramieniem. Anella położyła głowę na jej ramieniu. Dziwne, pomyślała. W normalnych okolicznościach perspektywa takiego spoufalania się z kimś przeraziłaby ją, ale teraz... Czy naprawdę musiała przejmować się czymś tak trywialnym, skoro walczyli o życie?
    — Nie martw się — powiedziała kobieta. — Wszystko się ułoży. — Nieprawda, pomyślała dziewczyna, ale nic nie powiedziała. Miała wrażenie, że jeśli zacznie mówić, to się rozpłacze. Zbyt wiele się wydarzyło. Musiała odpocząć.
    Sander przysiadł się do nich, siadając po drugiej stronie Anelli. Wraz z jego przybyciem, jej nastrój natychmiast uległ poprawie. To musi być magia, zadecydowała.
    Ean, Reod i Steen również podeszli do nich.
    — Musimy przedyskutować, co dalej zrobić — powiedział Ean. — Jakieś propozycje?
    Przez chwilę panowała cisza. W końcu Steen westchnął ciężko.
    — Chyba nie ma sensu mówić o walce. Może z samym Dannelem dali byśmy sobie radę, ale mogę się założyć, że już posłał po swoich popleczników.
    Anella nie chciała już walczyć. Potrzebowała odpoczynku. Wiele dałaby, żeby to wszystko już się skończyło.
    — Myślę, że mimo wszystko powinniśmy spróbować — powiedziała Erass, zaś Anella jęknęła w duchu. Proszę, nie. — Nie możemy poddać się bez walki.
    — Nikt nie mówi o poddawaniu się — odparł Ean. — Będziemy walczyć. Nie pozwolimy Dannelowi tak po prostu przejąć miasta. Ale będziemy musieli robić to z ukrycia. Nie możemy stanąć z nim do otwartej walki.
    Propozycja Eana bardziej jej się spodobała. Nie wiedziała tylko, jak zamierzał to zrobić. Nie ona jedna.
    — No dobrze, ale jak? — Erass zmarszczyła brwi. — Planuje pan coś konkretnego?
    — Hm... — Ean zastanowił się. — Mam pewne... pomysły. Ale wymagają one jeszcze dopracowania. Na razie jestem gotów wysłuchać waszych propozycji.
    Przez chwilę panowała cisza, kiedy wszyscy rozmyślali. Anella nie miała żadnych propozycji. Chciała tylko świętego spokoju. Nie walki. Czy nie mogła po prostu trochę odpocząć od tego wszystkiego?
    — Może moglibyśmy wysłać do niego jakiegoś szpiega? — zasugerował Reod. — Przydałby się nam.
    Ean uśmiechnął się.
    — W zasadzie, już kogoś takiego mamy. Niestety, straciłem z nim kontakt jakiś czas temu. Wątpię jednak, by został wykryty.
    To zaskoczyło Anellę. Mieli szpiega wśród ludzi Dannela? Dlaczego ich nie ostrzegł przed atakiem? Może tak naprawdę był podwójnym szpiegiem... Jej umysł zaczął wysnuwać setki możliwości i podejrzeń.
    Erass zadała zaś najlogiczniejsze możliwe pytanie.
    — Kto?
    — Fex Troxen. — Ean wzruszył ramionami. — Po tym, jak nas zdradził, zdecydowałem się dać mu kolejną szansę. Warunkiem było to, że dostarczy mi jednego z wysoko postawionych popleczników Dannela i będzie szpiegował. Niestety, kiedy tylko opuścił miasto, przepadł bez śladu. Możliwe, że uciekł. Albo, że Dannel go dorwał.
    Fex Troxen? Anella mgliście kojarzyła, że poznała jakiegoś Fexa w Oreall. Ale kiedy to było? Czy chodziło o tę samą osobę? Nie miała pojęcia.
    — Przypuszczam, że jednak nas zdradził — powiedział Reod. — Sądzę, że głupotą było ufanie mu.
    Ean zerknął na niego kątem oka. Nie było to szczególnie przyjazne spojrzenie. Anella podejrzewała, że nie lubił, kiedy ktoś kwestionował jego decyzje.
    — Dość dobrze znam się na ludzkiej naturze — odparł spokojnie. — I nie uważam swojej decyzji za błędną. A teraz, czy możemy przejść dalej?
    Anella zesztywniała, obawiając się wybuchu kłótni. Jeszcze tego brakowało — konfliktów pośród osób stojących po tej samej stronie! Na szczęście, nic takiego się nie stało. Reod tylko mruknął pod nosem coś, czego Ean nie skomentował albo nie dosłyszał.
    — Może spróbowalibyśmy z nim porozmawiać? — zasugerował Sander, brzmiąc nieco niepewnie. — Może udałoby się go przekonać...
    Steen prychnął, najwyraźniej uznając ten pomysł za niedorzeczny. Anella musiała przyznać mu rację. Nie znała Dannela tak dobrze, jak inni, ale domyślała się, że nie był osobą, z którą dawało się negocjować. Chociaż Eanowi wcześniej się udało... Ale drugi raz z pewnością nie przejdzie. Dannel nie mógł być aż tak głupi, niezależnie od tego, co na temat jego inteligencji sądzili inni.
    Ean pokręcił głową.
    — Chciałbym, żeby to było takie proste. Niestety, Dannel nie jest osobą, która zgodziłaby się na negocjacje. Chyba że będziemy mieli nad nim jakąś przewagę, coś, dzięki czemu będziemy mogli zmusić go do ustępstw na naszą korzyść...

    Kiedy Balla odzyskała przytomność, nie czuła się najlepiej. Była zdezorientowana. Co się stało? Bolała ją głowa, ale nie pamiętała, co takiego się stało. Czyżby upadła i się uderzyła? Niemożliwe, nie była przecież niezdarna.
    Niepewnie podniosła się do pozycji siedzącej i odkryła, że leżała w łóżku, przykryta pościelą, która nie wyglądała na najświeższą. Dziewczyna z obrzydzeniem odepchnęła ją na bok i wstała, starając się zignorować zawroty głowy.
    Rozejrzała się po pokoju — panowały w nim ciemności, jedynym źródłem światła był księżyc, jasno świecący na rozgwieżdżonym niebie. Było również chłodno, ale dziewczyna postanowiła to zignorować. Pokój nie należał do zadbanych. Z tego, co Balla była w stanie zauważyć, niektóre z mebli znajdowały się w opłakanym stanie. Ponadto, śmierdziało stęchlizną.
    Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do drzwi, ignorując zimno, bijące od podłogi i mrożące jej bose stopy. Zatrzymała się i zawahała. Nie wiedziała, co mogło czyhać na nią na zewnątrz.
    Pieprzyć to, pomyślała. Zwykle nie przeklinała, ale tym razem była rozgniewana. Nie wiedziała, gdzie była, co się z nią stało i chciała jak najszybciej poznać odpowiedzi.
    Gwałtownie otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Na korytarzu nie było już tak ciemno — na ścianach wisiały świece, rozjaśniające otoczenie. Nie panował tam też taki chłód.
    Kiedy dziewczyna rozejrzała się, dostrzegła kilkanaście drzwi, prowadzących zapewne do podobnych pokoi. Zmarszczyła brwi. Czy była w jakimś hotelu? Albo może gospodzie?
    Czymkolwiek było to miejsce, niewątpliwie było bardzo stare. I opustoszałe.
    Dziewczyna opuściła pokój, ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i zeszła na dół. Schody skrzypiały pod nią niebezpiecznie, ale wytrzymały jej ciężar.
    Na dole również panowała pustka i nie świeciły się żadne światła. Balla zaś powoli zaczynała przypominać sobie wydarzenia, które miały miejsce tej nocy.
    Fex ją zaatakował. Zdradził Dannela. Jak mógł zrobić coś takiego? To było... nie do pomyślenia.
    Zabije go. Znajdzie go i zabije. Zasłużył sobie na to.
    Niestety, najpierw musiała go znaleźć, a podejrzewała, że to może stanowić problem. Nie wiedziała nawet, gdzie zacząć.
    W końcu postanowiła, że rozejrzy się po pokojach i wróciła na górę.
    Dwa pierwsze pokoje okazały się być puste, ale w trzecim ktoś spał. Balla zamknęła za sobą drzwi i, najciszej, jak potrafiła, podeszła do łóżka. Śpiącym nie był jednak Fex, ku jej rozczarowaniu, ale jakaś dziewczyna. Balla zawahała się, ale w końcu skierowała się z powrotem do wyjścia.
    Kolejny pokój był pusty — Balli wydawało się, że to właśnie z niego wyszła — a w następnym spała jakaś starsza para. Dziewczyna zignorowała ich.
    Fexa znalazła w następnym pokoju. Wydawał się całkiem zrelaksowany — siedział przy stole, pijąc coś i jedząc jakieś owoce. Po zapachu wywnioskowała, że były to mandarynki.
    Kiedy ją zobaczył, zbladł i zerwał się na równe nogi, przewracając przy tym krzesło.
    — Balla! — zawołał. Nieskrywany strach w jego głosie sprawił jej satysfakcję.
    Teraz już nie jesteś taki odważny, co?, pomyślała, zamykając za sobą drzwi. Teraz się z nim policzy.
    Nie dała mu czasu, na jakiekolwiek wyjaśnienia — nie mogła pozwolić, by znów użył swojej magii i pozbawił ją przytomności. Dlatego napełniła swą mocą stół i przyciągnęła go do siebie tak, by po drodze uderzył w Fexa, przewracając go. A potem zawrócił i uderzył w niego jeszcze raz.
    Bawiła się tak przez jakiś czas, czerpiąc przyjemność z jęków bólu chłopaka. W końcu jednak przestała i podeszła bliżej.
    Fex leżał na podłodze. Nie wyglądał na poważnie rannego, ale podejrzewała, że jego żebra zostały połamane. I dobrze. Zasłużył na to.
    Pochyliła się nad nim, ale właśnie wtedy on zdecydował się wrzasnąć:
    — Pomocy! POMOCY!
    Z irytacją podniosła z podłogi jedną z mandarynek i wepchnęła mu w usta, żeby go uciszyć. Jego pełne bólu i strachu spojrzenie rozbawiło ją.
    — Naprawdę jesteś głupi — stwierdziła. — Trzeba było ze mną nie zadzierać.
    Rozejrzała się po pokoju, próbując znaleźć coś, czym mogłaby zabić Fexa. Nie chciała robić tego własnymi rękami — to byłoby takie... brudne. Nieczyste. Nie, lepiej posłużyć się czymś innym.
    Wtedy nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem i Balla aż podskoczyła. Zerwała się na równe nogi i obróciła, stając w gotowości do ataku.
    W drzwiach stała dziewczyna, którą Balla wcześniej widziała śpiącą w pokoju. Musiały zwabić ją krzyki Fexa. Świetnie, pomyślała Balla, zaciskając usta. Tylko tego tu brakowało.
    — Wynoś się stąd — warknęła Balla.
    Dziewczyna nie wyglądała na poruszoną. Balla po raz pierwszy dobrze się jej przyjrzała — miała jasnobrązową skórę i ciemne włosy, była więc zapewne Osneanką. Poza tym, nie wywierała większego wrażenia — była drobna i niska. Ale wyglądała na zdeterminowaną i w ogóle nie przejęła się słowami Balli.
    — Co tu się dzieje?! — zażądała odpowiedzi tonem nie znoszącym sprzeciwu.
    Balla zmrużyła groźnie oczy. W porządku. Skoro dziewczyna nie chciała wyjść z własnej woli, będzie trzeba ją do tego zmusić. Bądź też całkowicie usunąć. Przecież to tylko zwykły człowiek.
    Balla nonszalancko machnęła ręką, posyłając krzesło w stronę nieznajomej. Każdy rozsądny człowiek uciekłby na ten widok. Niestety, ludzie rzadko bywali rozsądni.
    Dziewczyna zaskakująco szybko uskoczyła z toru lotu krzesła i poleciało ono na bok. Wgapiła się w Ballę szeroko otwartymi oczami.
    — Jesteś magiem — wyszeptała ze strachem. Zerknęła na Fexa. — Co mu zrobiłaś?
    — To samo, co zrobię z tobą, jeśli stąd nie pójdziesz — zagroziła.
    Dziewczyna zawahała się, ale się nie wycofała. Mimo strachu, malującego się na jej twarzy, weszła do pokoju i stanęła w pozycji, świadczącej o gotowości do walki.
    W porządku, pomyślała Balla. A potem użyła stołu po raz kolejny, za pomocą magii popychając go w stronę dziewczyny.
    Stół jednak nagle zatrzymał się. Balla pchnęła go mocniej — ani drgnął. A potem, nagle, z zawrotną prędkością ruszył w jej stronę.
    Dziewczynie wyrwał się lekki okrzyk, kiedy szybko odskoczyła w bok, by uniknąć zderzenia. Stół wpadł na ścianę i roztrzaskał się na kawałki. Balla przyjrzała się mu, marszcząc brwi. Co się stało?
    Zerknęła na nieznajomą dziewczynę. Ta wyglądała na równie zdumioną, co Balla. Przełknęła ślinę i zerknęła na swoje wyciągnięte w obronnym geście ręce. A potem na to, co zostało ze stołu. I znów na dłonie. Na jej twarz wkroczył strach.
    — Nie — wyszeptała. — Nie, nie, nie. To niemożliwe. Nie.
    Przez chwilę Balla nie rozumiała, co się stało. A potem to do niej dotarło. Czy ta dziewczyna właśnie użyła magii? Najwyraźniej tak.
    Balla postanowiła spróbować nieco innej strategii. Przecież nie musiały walczyć.
    — Posłuchaj — powiedziała spokojnym tonem. — Nie musimy ze sobą walczyć. Jesteś magiem, tak jak ja. Może się do mnie przyłączysz?
    — Przyłączyć się do ciebie?! — oburzyła się dziewczyna. — Nie jestem magiem! Nie krzywdzę niewinnych ludzi! — Wskazała dłonią na Fexa, który właśnie pozbierał się z podłogi. Mizernie wyglądał.
    — Nie jest niewinny! — zaprotestowała Balla. — Porwał mnie! Kto wie, co by ze mną zrobił, gdybym nie odzyskała przytomności! — Cóż, ona wiedziała. Zawlókłby ją do Oreall i oddał w ręce Eana. A ten z pewnością by ją zabił. Ale tego dziewczyna nie musiała wiedzieć.
    — Porwał cię? — Zmarszczyła brwi, zerkając z powątpiewaniem na Fexa. — On?
    Faktycznie, chłopak nie wyglądał na kogoś zdolnego do takiego czynu, szczególnie w tym momencie, kiedy sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał paść z powrotem na podłogę.
    — Tylko wygląda na takiego słabego — prychnęła Balla i znów skierowała spojrzenie na dziewczynę. — Jesteś ze mną, czy nie?
    — Zabijesz mnie, jeśli powiem, że nie, prawda? — Wydawała się zupełnie niewzruszona tą możliwością.
    Balla uśmiechnęła się lekko i nieprzyjemnie.
    — Owszem.
    Dziewczyna westchnęła.
    — W porządku. Chyba nie mam większego wyboru. Kim wy w ogóle jesteście?
    Balla podeszła do niej i wyciągnęła rękę.
    — Jestem Balla. A on — wskazała na Fexa — niedługo będzie martwy, więc nie musisz się nim przejmować.
    Zobaczyła zawahanie w jej zielonych oczach, ale jej dłoń i tak została uściśnięta. Dziewczyna miała silny i pewny uścisk.
    — Jestem Lonnie.
    Balla nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wykwitł na jej twarzy. Cudownie. Może Dannel będzie zadowolony, że przyprowadziła kogoś nowego. Może wybaczy jej porażkę, jaką odniosła w walce z Lutenem.

    Lonnie okazała się być dość przyjemną towarzyszką podróży — niewiele mówiła, ograniczała się głównie do nieprzyjaznego wpatrywania się w Ballę. Ta zaś nie potrafiła jej zrozumieć. Z czym miała problem? Czemu nie ufała jej, zaś zdawała się martwić o Fexa? Czy nie rozumiała, że to on był tym złym?
    Balla zdecydowała się nie zabijać Fexa. Stwierdziła bowiem, że Dannel bardziej ucieszy się z możliwości własnoręcznego zabicia zdrajcy. Ona zaś musiała mu go tylko dostarczyć. Niekoniecznie całego i zdrowego.
    Okazało się też, że gospoda, w której się znajdowali, należała do dziadków Lonnie. To oni byli tą starszą parą, którą Balla widziała w jednym z pokoi. Mimo zamieszania, nie obudzili się nawet. I dobrze. Gdyby tak się stało, pewnie musiałaby ich zabić, a to z kolei nastawiłoby Lonnie do niej jeszcze gorzej.
    Były podobnego wzrostu i budowy ciała, Balla więc pożyczyła od niej ubrania — jej były już brudne i obrzydliwe. Zazwyczaj nie nosiła ciemnych rzeczy, ale, z braku innej możliwości, nie protestowała.
    — Co teraz zrobimy? — zapytała Lonnie, kiedy Balla się przebrała. — Udamy się do Miasta Magii?
    — Nie — odparła Balla, uśmiechając się lekko. — Oreall nie jest odpowiednim dla ciebie miejscem. Mam lepszy pomysł.
    Lonnie spojrzała na nią, mrużąc podejrzliwie oczy.
    — To znaczy jaki?
    Balla powstrzymała chęć przewrócenia oczami. Naprawdę, zaczynała mieć już dość tej dziewczyny. Czy nie mogła się zamknąć? Nie bała się, że Balla coś jej zrobi?
    — Nie twoja sprawa — odparła chłodnym tonem. — Chodźmy.
    Zeszły z powrotem na dół, gdzie zostawiły Fexa. Ale po chłopaku nie było ani śladu. Balla zmarszczyła się z irytacją. Czyżby uciekł? Nie sądziła, że starczy mu odwagi, by zrobić coś tak głupiego. W końcu wcześniej wyglądał, jakby w każdej chwili miał narobić w gacie.
    — Idiota — prychnęła.
    Skierowała się w stronę wyjścia wściekłym krokiem. Lonnie obserwowała ją w milczeniu, zapewne nie zamierzając jej pomóc. Balla zignorowała ją i już miała otworzyć drzwi wejściowe, kiedy coś usłyszała.
    Odwróciła się powoli i posłała pytające spojrzenie Lonnie. Ta uniosła brew i wzruszyła ramionami. Balla zwróciła się w stronę baru. Tak, dźwięk zdecydowanie dobiegł z tamtej strony. Dziewczyna uśmiechnęła się i z pewnością siebie skierowała w tamtą stronę.
    Tylko cudem uniknęła butelki, która nagle poleciała w jej stronę. Odepchnęła ją za pomocą swojej magii, roztrzaskując ją na ścianie, i cofnęła o krok. I wtedy coś mocno uderzyło ją w plecy.
    Balla opadła na ziemię, ale szybko podniosła się. Obok niej leżało krzesło, którym została uderzona. Lonnie to zrobiła? Najwyraźniej tak, bo stała niedaleko, oddychając ciężko, z wyrazem wściekłości na twarzy.
    — Ty mała... — wycedziła Balla, za pomocą magii chwytając to samo krzesło, którym została uderzona, i posyłając je w stronę Lonnie. Ta krzyknęła, kiedy uderzyło ją w brzuch i upadła na ziemię.
    Balla nie zdążyła zrobić nic więcej — nagle poczuła się słabo. Opuściła ją wszelka energia. Dziewczyna zachwiała się i usiadła na podłodze, nie będąc w stanie utrzymać się na nogach. Co się działo? Nie mogła skupić swoich myśli i wpaść na jakiś pomysł. Najchętniej poszłaby spać.
    Fex wyłonił się zza baru i podszedł do niej. Nachylił się i spojrzał jej w twarz, a potem zerknął na Lonnie.
    — Masz może coś, czym możemy ją związać? Byłoby bezpieczniej. Zaraz i tak ją uśpię, ale...
    — Zaraz wracam — powiedziała Lonnie i skierowała się z powrotem na górę.
    Zanim zdążyła wrócić, Balla odpłynęła.

    Kiedy Dannel skończył z Evasem, zwrócił się w stronę uciekających. Mimo panujących ciemności, widział ich nieco rozmazane sylwetki oddalające się coraz bardziej. Cholera. Potrząsnął głową, co okazało się błędem — tylko wzmocniło jego zawroty głowy.
    Podejrzewał, że uszedł z życiem tylko cudem. Cholera, naprawdę bał się, że zginie. Nie spodziewał się, że Evas zrobi coś takiego. Nie wiedział nawet, że było to możliwe. Manipulacja powietrzem? Z czego jeszcze nie zdawał sobie sprawy?
    Chwiejnym krokiem ruszył za uciekającymi. Nie czuł się zbyt dobrze — potrzebował odpoczynku. Ale najpierw musiał ich złapać. Musieli zapłacić za to, co zrobili.
    Ean. Oszukał go. Nie wspomniał o Evasie. Dannel zatrzymał się i zawahał. Powinien ich ścigać, czy też iść, i go zabić. Aż gotowało się w nim, żeby to zrobić — nienawidził zdrajców. Ale nie mógł pozwolić, żeby tych troje mu się wymknęło.
    Skupił się, by przywołać swoją magię, co w jego obecnym stanie nie należało do łatwych zadań. Udało mu się jednak wytworzyć kamienną ścianę, chcąc odciąć uciekającym drogę.
    Nie zdążył ich zatrzymać, a przynajmniej nie wszystkich. Jedna osoba została w tyle, z całkowicie odciętą drogą. Jeśli chciałaby uciec, musiałaby znaleźć inne przejście. I, tym samym, podejść bliżej Dannela. Mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem i, chwiejnym krokiem, ruszył w tamtą stronę.
    Tym, który został w tyle, okazał się być Gillen. Chłopak niemal wcisnął się w ścianę i uniósł ręce w poddańczym geście, kiedy Dannel zbliżył się do niego. Wyglądał na śmiertelnie przerażonego.
    — Proszę, nie zabijaj mnie — wyszeptał spanikowanym głosem. — Nic nie zrobiłem! Proszę.
    Dannel zawahał się. Miał zamiar zabić Gillena, ale chłopak sam w sobie tak naprawdę nie stanowił zagrożenia. Poza tym, zawsze mógł użyć go, żeby zmusić innych do wyjścia z ukrycia. I dopiero potem pozbyć się go, tak samo, jak i reszty.
    Uśmiechnął się, dumny z siebie i swojego planu.
    — W porządku — powiedział wspaniałomyślnie. — Ale pójdziesz ze mną. Grzecznie. Jeden podejrzany ruch i cię zabiję, zrozumiano? — Spojrzał na niego groźnie.
    Chłopak gorliwie pokiwał głową, opuszczając niepewnie ręce.
    — Świetnie. A teraz, chodź za mną. Mamy coś do zrobienia.
    Dannel wiedział już, co zrobić. Czy Ean nie wspomniał czasem, że zablokował wejście do Oreall? Świetnie się składało — Dannel mógł wpuścić do miasta tylko tych, których chciał. Czyli swoich popleczników. Dopiero później mógł zacząć wpuszczać również mieszkańców, nie wiedzących, co ich czeka.
    Nie wiedzących, że zginą zaraz po przekroczeniu bramy.
    Ach, pomyślał Dannel, nagle sobie o czymś przypominając. Jest jeszcze przecież Sarutt. Może tym razem mnie nie zawiedzie.

----------------------

Nowy rozdział. Długi rozdział :D Biedna Balla, coś nie ma szczęścia...

4 komentarze:

  1. Mnie Balli nie jest szkoda. Dobrze jej tak. Niech ma za swoje, suka jedna :P. Rozdział fajny. Nowa magini, ciekawe. Czekam na rozwinięcie jej wątku. Gillen wpadł w ręce Dannela, oj biedaczysko. Szkoda mi chłopaka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, racja :D Balla raczej współczucia nie powinna wzbudzać :D

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. „Czułą się pusta w środku” – czuła
    „skierował się wgłąb biblioteki” – w głąb
    „Anella musiała przynać mu rację” - przyznać

    Trochę jestem skołowana zachowaniem Eana. Mam wrażenie, że jest zmienny jak baba, albo to ja czegoś nie rozumiem. Najpierw mówi, że ma jakiś plan i robi w konia Dannela. Potem twierdzi, że w razie niepowodzenia Evasa ma plan B. Gdy Evas przegrywa, Ean wygląda na załamanego, nie bardzo chyba wie, co robić, więc się chowa. Nagle – jak gdyby nigdy nic – uśmiecha się i proponuje, żeby uratowali Sandera. Odnoszę wrażenie, że strasznie się miota i sam nie wie, czego chce. No chyba, że jego jedyny planem było schowanie się w tym bezpiecznym, tajemniczym pokoju. Tylko że taki plan jest słabym planem. Bo co potem? Chyba oczekiwałam po Eanie jakichś bardziej zdecydowanych ruchów.
    I zastanawiam się też, co z resztą miasta. Przecież nie mieszkało w nim pięć czy dziesięć osób. Czemu Ean chciał ratować Sandera, a nie pomyślał o ratowaniu jakiegoś pana X czy Y? Co z resztą, z tymi osobami, które są niby tłem historii, ale też powinni być dla Eana ważni (w końcu jest ich przywódcą, a przynajmniej ja go tak odbieram ;D)?

    Ta Lonnie mnie rozśmieszyła. Bardzo szybko zgodziła się przyłączyć do Balli. Tak jakby to było naturalne, nie zaskakujące i jakieś takie… normalne. „Ok, nie mam wyjścia, to idę”. Bez buntu, bez rozważań, bez strachu:D Dobrze, że okazało się, że stała po stronie Fexa, bo gdyby rzeczywiście ot tak stanęła po stronie Balli to ryknęłabym śmiechem :D

    Ogólnie podobało mi się i jestem ciekawa, jak się to dalej rozwinie, więc lecę do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ean... Eana ciężko zrozumieć :D Ale powiem tyle, że w rzeczywistości jest dość podłamany obecną sytuacją, a te wszystkie jego uśmiechy i tak dalej to tylko maska. Bo przecież nie może pokazać reszcie, że się martwi i nie ma pojęcia, co robić :D
      Schowanie się w tym pokoju to tylko część planu ;)
      A co do reszty miasta... Dawno to było, wybaczam, mogłaś zapomnieć :D Ale przecież miasto jest puste - wszyscy wybrali się na poszukiwania Ellain. Gdyby w Oreall był ktoś jeszcze, Ean z pewnością postarałby się mu pomóc i przejmował się jego losem :D
      A wydawało mi się, że to oczywiste, że Lonnie kłamie... W końcu takie pójście za Ballą faktycznie byłoby głupie :D A Lonnie głupia raczej nie jest...

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiać ;*

      Usuń

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony