poniedziałek, 27 marca 2017

Rozdział XXIX

    Odetchnęła z ulgą i osunęła się na ziemię. Oddychając głęboko, rozejrzała się i poczuła przypływ mdłości. W mieszkaniu panował okropny bałagan. W wielu miejscach widniały plamy krwi, a... A ciało ciemnowłosej kobiety nadal tam leżało. Oczy Anelli wypełniły łzy. To ja ją zabiłam, pomyślała. Jeszcze nie do końca dotarła do niej waga jej czynu. Ale obrzydzało ją to. Jestem okropną osobą, pomyślała, kiedy łzy spłynęły jej po policzkach. Nie zasługuję na to, żeby żyć.
    Ajsia chwiejnym krokiem podeszła do leżącego mężczyzny i sprawnym ruchem podcięła mu gardło. Anella nawet nie mrugnęła. Nic jej już nie obchodziło. Otaczali ją ludzie tak okropni, jak ona sama. I co z tego? Czemu miała się tym przejmować?
    Robią to, co muszą, próbowała się kłócić sama ze sobą. Nie obwiniaj ich. Nie obwiniaj siebie. Ale nie potrafiła inaczej. Podkuliła nogi, objęła je i rozpłakała się już otwarcie. Miała dość.
    — Hej — usłyszała czyjś delikatny głos, więc podniosła głowę. Sander uśmiechnął się do niej delikatnie i pocieszająco. Kucnął przy niej i objął ją delikatnie. — Już po wszystkim. Wszystko będzie dobrze.
    Nie będzie, pomyślała, ale pokiwała głową, wtulając się w niego. Czy to wszystko nie mogło się już skończyć? Ile jeszcze będzie to trwało?
    — Anella — w głosie Sandra pojawiło się lekkie zaniepokojenie. — Jesteś ranna. Chodź, musimy cię opatrzyć.
    Dziewczyna ze zdumieniem spojrzała po sobie. Nie wyglądała na ranną, ale... Plecy, pomyślała. Wciąż bolały po ciosach, zadanych cegłami. Kiedy sięgnęła dłonią i dotknęła ich, poczuła coś lepkiego. Krew.
    Przełknęła ślinę i pokiwała głową. Sander pomógł jej się podnieść. Dopiero wtedy zauważyła, że lekko utykał.
    — Co ci się stało? — zapytała, wskazując na jego nogę.
    Zerknął na nią.
    — Ach, to? — Uśmiechnął się. — Nic takiego. Źle stanąłem i chyba ją skręciłem. Nie martw się, nic mi nie będzie. Chodź.
    Jak możesz być tak optymistycznie do wszystkiego nastawionym?, pomyślała, ale posłusznie poszła za nim. Sander wziął jedno z przewróconych krzeseł — ktoś przywołał już stół do porządku. Teraz rozłożone zostały na nim liczne bandaże, zapewne przyniesione z łazienki. Anella usiadła na krześle.
    — No dobrze — stwierdził Sander. — Pokaż mi swoje plecy, zobaczę, co mogę zrobić.
    Anella poczuła, jak twarz jej czerwienieje.
    — Ja... Sama mogę sobie poradzić... Nie musisz... — Sama myśl o tym, że miałaby się przy nim rozebrać, sprawiała, że robiło jej się słabo. Nie. Nie ma mowy. Mógł być jej przyjacielem, ale był też mężczyzną, a jej nie wolno było robić takich rzeczy.
    — Jak? — Sander zadał całkiem logiczne pytanie. — Nie dosięgniesz. Daj, pomogę ci.
    — Ja...
    — Daj mi te bandaże, Sander — odezwała się Ajsia, podchodząc bliżej. — Ja jej pomogę.
    Anella miała ochotę zemdleć z wdzięczności. Choć Ajsia była dla niej prawie obcą osobą, i tak wolała rozebrać się przy niej, niż przy Sandrze.
    Ajsia opatrzyła już swoje rozcięcie na czole, ale nadal była blada i miała lekko chwiejny krok. Mimo to, zaprowadziła Anellę do sypialni i tam pomogła opatrzyć jej ranę na plecach. Z jej słów wynikało, że nie była ona zbyt poważna, ale i tak wymagała uwagi.
    Ajsia opuściła sypialnię szybko, ale Anella została w niej jeszcze przez chwilę, oddychając głęboko tak, jak uczył ją Ean. Miała wrażenie, że w każdym momencie mogła zacząć krzyczeć, płakać albo zemdleć. Nie wiedziała, co byłoby gorsze.
    Wreszcie jednak zmusiła się, żeby wstać i wyjść. W końcu ktoś inny mógł być w znacznie gorszym stanie niż ona i potrzebować łóżka, żeby położyć się i odpocząć.
    Kiedy jej nie było, ktoś musiał zająć się nieprzytomną Ballą, bo dziewczyna - nadal nieprzytomna - siedziała pod ścianą związana i zakneblowana. I dobrze, pomyślała Anella. Przynajmniej nic nam nie zrobi. Ale dlaczego pozwolili jej żyć? Ajsia zabiła tego mężczyznę, więc czemu nie ją?
    Nemaih leżała na sofie, bardzo blada pod licznymi piegami. Spała albo straciła przytomność. Jej ubranie pokrywała krew. Ajsia siedziała przy niej z niepokojem wypisanym na twarzy. Anelli zrobiło się słabo na ten widok, ale nie aż tak, jak wtedy, kiedy spojrzała na jedno z ciał leżących na podłodze.
    Ten młody chłopak — Prett — leżał nieruchomo, częściowo przykryty gruzem. Na głowie miał ranę, która wyglądała na poważną. Musiała krwawić obficie, po wokół głowy chłopaka rozlała się wielka kałuża krwi. Był taki młody, pomyślała Anella, znów czując ochotę na płacz. Ile mógł mieć lat? Trzynaście, czternaście? Nie zasłużył na to. Dlaczego niewinne dziecko musiało zginąć, a ja — morderczyni — przeżyć? To nie było sprawiedliwe.
    Anella przełknęła ślinę i zmusiła się, żeby spojrzeć na ciało ciemnowłosej kobiety. To ty ją zabiłaś, powiedziała sobie. Okaż jej choć trochę szacunku. Niepewnie podeszła bliżej. Nawet nie znałam jej imienia, pomyślała. Nie wiem, dlaczego stała po stronie Dannela. Co, jeśli została zmuszona, tak samo, jak Sarutt? Co, jeśli miała wątpliwości? A co z jej rodziną? Z pewnością miała kogoś, kogo kochała, o kogo się troszczyła... Jestem potworem, pomyślała gorzko dziewczyna.
    Niepewnie zerknęła w stronę sypialni. Przydałoby się przykryć czymś te ciała. Nie chciała już na nie patrzeć. Nie chciała w ogóle przebywać w tym mieszkaniu. Chciała wrócić do siebie. Do domu.
    Skierowała się z powrotem do sypialni i z szafy wyjęła jakiś koc. Wróciła i przykryła nim ciało kobiety. Poczuła na sobie czyjś wzrok, ale nie zwróciła na to uwagi. Zaciskając usta, poszła po kolejne koce — na ciała Pretta i tego mężczyzny. Jego imienia też nie znałam, pomyślała ze smutkiem.
    Gillen, ku jej zaskoczeniu, poszedł za nią.
    — Dziękuję — powiedział, kiedy tylko znaleźli się w sypialni.
    Spojrzała na niego bez zrozumienia.
    — Uratowałaś mi życie — wyjaśnił. — Mirin by mnie zabiła, nie miałem jak się bronić... Uratowałaś mnie — powtórzył.
    Tak, pomyślała. Uratowałam cię. Ale jakim kosztem? Przypomniała sobie słowa Sandra, które powiedział jej dawno temu. Że liczą się intencje. Jej intencją nie było zabicie ciemnowłosej kobiety — Mirin, jak nazwał ją Gillen. Chciała tylko uratować mu życie. Czy to zmniejszało wagę jej czynu? Sprawiało, że był mniej okropny? Wątpiła. Ale poprawiło jej samopoczucie, choć tylko trochę.
    — I... — Gillen wyraźnie zawahał się. Westchnął. — Przepraszam.
    To ją zaskoczyło. Zmarszczyła brwi.
    — Za co? — Nie przypominała sobie, żeby zrobił coś, co wymagało przeprosin.
    — Słuchaj, kiedy przybyłaś do miasta, nie za bardzo ci ufałem. Bo jak się pojawiłaś, to zaraz zaczęły się dziać te wszystkie okropne rzeczy — zaatakował nas Dannel, ta kobieta uciekła z Szarej Wieży, potem Dannelowi udało się przejąć miasto... — Wzruszył ramionami. — Myślałem, że może jesteś jego szpiegiem albo coś w tym stylu. — Jego blade policzki poczerwieniały lekko. Nie patrzył na nią — wbijał wzrok w podłogę.
    Anella przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Ona szpiegiem Dannela? Ten pomysł wydawał jej się tak niedorzeczny, że przez chwilę miała ochotę zacząć się śmiać.
    — Nie musisz przepraszać — wydusiła w końcu. — Nic się nie stało.
    Gillen wyraźnie odetchnął z ulgą. Nawet uśmiechnął się lekko.
    — To dobrze. Dziękuję. I jeszcze raz przepraszam.
    Wyszli razem z sypialni i przykryli pozostałe ciała.

    Ogień zdawał się być wszędzie. Evas zakaszlał i zakrył usta i nos dłonią. Steen, stojący obok niego, jęknął z bólem.
    — Moje książki — wymamrotał. — Niech go szlag.
    Chwilę później wytworzył wodę i zaczął wszystko gasić. Ale choć ogień znikał, za chwilę znów się pojawiał. Evas rozejrzał się. Gdzie, do cholery, był Dannel? Gdzie się chował?
    Tchórz, pomyślał chłopak, ruszając przed siebie. Steen szybko wyprzedził go, tymczasowo oczyszczając mu drogę. Niemal biegli — Evas zdawał sobie sprawę, że jeśli zostaną w bibliotece zbyt długo, uduszą się przez obecny w niej dym.
    Wydostali się na zewnątrz, gdzie Evas uświadomił sobie, że zostawili w tyle Erass i Rux. Nie przejmował się tym zbytnio, ale Steen, do którego najwyraźniej również dopiero to dotarło, obejrzał się z niepokojem.
    — Powinniśmy...
    — Chcesz, to wracaj. — Evas wzruszył ramionami. — Ja idę za Dannelem. — Nie wiedział, gdzie podział się mężczyzna, ale miał niemal stuprocentową pewność, że w bibliotece go nie było.
    Steen zawahał się.
    — Jesteś pewien, że sobie poradzisz?
    To go rozwścieczyło. Odwrócił się w jego stronę.
    — Tak, kurwa, poradzę sobie! Idź już stąd, do cholery! — warknął i, nie czekając na odpowiedź, zbiegł po schodach.
    Poradzę sobie, pomyślał, idąc miastem szybkim krokiem. Czemu miałbym sobie nie poradzić? Tym razem się nie zawaham. Tym razem się nie zlituję. Mowy nie ma. Nie jestem aż taki słaby... Ale był. Wiedział, że był. I nie potrafił się z tym pogodzić.
    Dannela nigdzie nie było widać. Evas spodziewał się, że mężczyzna zaatakuje go, kiedy tylko zostaną sami, ale tak się nie stało. W co on pogrywa?, pomyślał chłopak. Niepokoiło go to i podejrzewał, że właśnie o to chodziło. Dannel chciał wytrącić go z równowagi. I całkiem dobrze mu to wychodziło.
    — Gdzie jesteś, od cholery? — wymamrotał pod nosem, rozglądając się. Zastanowił się. W jakie miejsce Dannel mógł prawdodobnie pójść? W bibliotece go nie było... Szara Wieża? Evas wątpił, żeby musiał się martwić o Eana i tę dziewczynę. W razie czego, uciekną przez przejście. Dokąd jeszcze Dannel mógł się udać? Do swojego mieszkania, uświadomił sobie chłopak.
    Skierował swoje kroki w tamtą stronę i przyspieszył. Jeśli Dannela tam nie będzie, sprawdzi Szarą Wieżę, ale wątpił, żeby się mylił.
    Dotarł do kamienicy. Kiedy wszedł, z trzaskiem zamknął za sobą drzwi, wyraźnie dając Dannelowi znak, że już dotarł. Nie miał ochoty się skradać. Chciał załatwić to jak najszybciej.
    I wtedy się zawahał. Może szybciej byłoby wyjść i zawalić kamienicę z pewnej odległości. Nie, pomyślał chłopak i potrząsnął głową. Nie wiadomo, kto może tam z nim być. Jeśli wcześniej odwiedził Szarą Wieżę i jakoś zdołał wziąć Eana i tę dziewczynę jako zakładników, nie skończyłoby to się dobrze.
    A przynajmniej usiłował sobie wmówić, że to właśnie dlatego nie chciał od razu wykonać zabójczego ruchu. Bo w rzeczywistości po prostu chciał uniknąć zabijania Dannela. Słabość, pomyślał, zaciskając dłonie w pięści. Nie pozbędę się jej, dopóki Dannel żyje.
    Ku jego zdumieniu, mieszkanie okazało się puste. Evas dokładnie przyjrzał się każdemu pomieszczeniu, nie zwracając uwagi na ciało Jourassa, nadal leżące na podłodze. Nie, nikogo nie było. Czyżby jednak się mylił i Dannel udał się do Szarej Wieży? A może jest gdzieś indziej?
    Najpierw Wieża, postanowił, wybiegając z kamienicy i szybko kierując się w tamtą stronę. Dotarcie do niej zajęło mu kilka minut. Nie tracił czasu — wspiął się szybko po schodach i z hukiem otworzył drzwi do celi na szczycie.
    Znajdujący się tam Ean niemal podskoczył, a leżąca na łóżku dziewczyna poderwała się z szeroko otwartymi oczami.
    — Evas! — zawołał Ean, uśmiechając się. — Coś się stało?
    — Dannela tu nie było? — zapytał chłopak, rozglądając się uważnie.
    Ean zerknął na dziewczynę, posłał jej uspokajający uśmiech i podszedł do Evasa. Chwycił go za ramię i zaprowadził na drzwi, gdzie Evas wyrwał się mu i posłał zirytowane spojrzenie.
    — Co się stało? — zapytał cicho Ean, zamykając za nimi drzwi. — Gdzie jest reszta? Wszyscy żyją?
    — Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Anid na pewno nie. Poszliśmy do tej biblioteki, żeby go uratować, ale nie zdążyliśmy. Zaczęliśmy walczyć, Dannel podpalił bibliotekę i uciekł gdzieś... Próbuję go znaleźć — wyjaśnił.
    — A co z resztą?
    — Nie wiem, mówiłem już. Ścigałem Dannela, nie miałem czasu sprawdzać, co z nimi. Nie było go tutaj?
    Ean pokręcił głową.
    — Nie. Sprawdzałeś jego stare mieszkanie?
    — Sprawdzałem, nie jestem idiotą — warknął, urażony. Czy Ean naprawdę wątpił w jego inteligencję?
    Ean wzniósł ręce w obronnym geście i uśmiechnął się uspokajająco.
    — Spokojnie. Tylko sugerowałem. Gdzie jeszcze sprawdzałeś?
    — Tylko tutaj — odparł zgodnie z prawdą. 
    Ean zastanawiał się przez chwilę. Evas po prostu wpatrywał się w niego wyczekująco.
    — Przypuszczam... — powiedział wreszcie mężczyzna. — Przypuszczam, że Dannel wyczuwa, że może mieć problemy z wygraną. Że poszedł po wsparcie. Nie wiem, gdzie jest reszta jego ludzi, ale podejrzewam, że po nich poszedł. I, być może, chce zrobić coś z tymi, którzy czekają pod miastem, aż zostaną wpuszczeni...
    — Czyli będzie gdzieś pod bramą?
    — Być może. Nie zaszkodziłoby sprawdzić. — Ean zerknął w stronę drzwi. — Poradzisz sobie, prawda? Wątpię, żebym mógł ci jakoś pomoc. Pójdę, odprowadzę Lonnie do kryjówki i wracam.
    Evas pokiwał głową, jego umysł już błądził po innych miejscach. Przy której bramie mógł być Dannel? Było ich osiem... Evas stwierdził, że chyba będzie musiał sprawdzić je wszystkie. Ta perspektywa niezbyt mu się podobała, ale nie miał wyboru. Dannela trzeba było znaleźć i powstrzymać, zanim wszystkich pozabija.
    Wycofał się i zbiegł po schodach. Po chwili usłyszał, jak drzwi za nim zamykają się. Wybiegł na zewnątrz i ruszył w stronę najbliższej bramy.
    Mimo szybkiego tempa, trochę czasu minęło, zanim tam dotarł. Niepokoiło go to. Jeśli Dannela tam nie było, mógł nie zdążyć. Znów by zawiódł. Nie wiedział, czy byłby w stanie to znieść.
    Oczywiście, byłoby zbyt łatwo, gdyby znalazł Dannela przy najbliższej bramie. Po mężczyźnie nie było nawet śladu. Evas przespacerował się po okolicy, rozglądając się uważnie i wypatrując oznak życia, ale na nikogo się nie natknął. Zirytowany, zaczął iść wzdłuż muru, by szybciej dotrzeć do kolejnej bramy.
    Tam wreszcie na kogoś się natknął. Był to Kiz — wysoki, szczupły mężczyzna o opalonej skórze i ciemnych, niemal czarnych włosach i gęstym zaroście. Chodził wzdłuż bramy, rozglądając się, ale nieszczególnie uważnie. Nie zauważył Evasa.
    Chłopak skrył się na pobliskim budynkiem i obserwował go. Kiz nie robił niczego interesującego. W dodatku, nikogo z nim nie było. Evas zmarszczył się z niezadowoleniem. Liczył na to, że Dannel będzie z nim, ale najwyraźniej się mylił. Nie dostrzegał nikogo innego.
    Zawahał się przez chwilę, ale w końcu postanowił zaatakować. Nie miał niczego do stracenia — Kiz nie był poważnym przeciwnikiem — a przecież powinien wyeliminować tylu ludzi Dannela, ilu tylko mógł.
    Wprawił ziemię w drżenie, które zaraz ustało. Kiz rozejrzał się zaalarmowany. Evas prawie się uśmiechnął. Pozwolił, by w budynku naprzeciwko niego pękła szyba. Kiz natychmiast podążył w tamtym kierunku. Evas cofnął się, by nie zostać jeszcze zauważonym.
    Kiedy Kiz zbliżył się, Evas wyrwał jedną z cegieł z budynku, przy którym się chował. Posłał ją w stronę głowy Kiza, ale mężczyzna najwyraźniej usłyszał coś, bo odwrócił się. Widząc cegłę lecącą w jego stronę, spróbował ją zablokować — również był Magiem Manipulującym. Nie udało mu się — zwolniła, ale nie zatrzymała się. Sam Kiz został zaś odrzucony do tyłu, potknął się i przewrócił. Szybko jednak przetoczył się na bok i zerwał na równe nogi, wypatrując zagrożenia.
    Cegła opadła bezwładnie obok niego, ale Evas nie pozwolił zostać jej tam na dłużej. Podniósł ją i znów posłał w stronę Kiza. Mężczyzna cofnął się i zrobił unik — całkiem nieźle mu to wychodziło, ale w końcu Evasowi udało się trafić go w tył głowy.
    Mężczyzna opadł na kolana i, zanim zdążył się podnieść — a był naprawdę szybki — został uderzony po raz kolejny. Evas, zadowolony z siebie, wzniósł cegłę do kolejnego ciosu, ale w tym samym momencie ziemia zadrżała mu pod stopami. Usłyszał niepokojący dźwięk — ściana budynku za nim pękła. Chłopak odskoczył w ostatniej chwili. Posłał Kizowi wściekłe spojrzenie.
    Teraz to się doigrałeś, pomyślał. Za pomocą magii podniósł więcej cegieł i posłał je wszystkie w stronę mężczyzny.
    Kiz nie miał szans ich uniknąć. Spróbował, ale, choć cechowała go niezwykła wręcz zręczność, nie zdołał. Uderzyły niego, jedna po drugiej, powalając na ziemię. Evas odetchnął, zadowolony. Kiz nie poruszył się już. Możliwe, że po prostu stracił przytomność, ale Evas i tak był zadowolony z wyniku.
    Oddalił się spokojnym, lecz szybkim krokiem. Spodziewał się, że Dannel przy każdej bramie zostawił kogoś, kto by jej pilnował. Ale dlaczego nikogo nie było przy pierwszej? Zabrakło mu ludzi? Evas miał taką nadzieję. Nie pamiętał już, o ilu osobach wspominał Jourass.
    Okazało się, że przy trzeciej bramie również nikogo nie było. Evas poczuł irytację. Nie rozumiał. W co pogrywał z nim Dannel — bo w coś na pewno? Dam mu popalić, pomyślał chłopak.
    Musiał go znaleźć. Nie mógł pozwolić mu się wymknąć. Nie mógł zawieść. Znowu. Nic dziwnego, że mieszkańcy Oreall mnie nienawidzą, pomyślał. W końcu jak można lubić kogoś, na kim nie można nawet polegać?

8 komentarzy:

  1. W tym rozdziale było za dużó myśli bohaterów wplecioonych w akapity, w któryh pojawiał się również narrator trzecioosobowy. To było bardoz mylące, szczególnie w części dotyczącej Anelli, gdzie niejednokorotnie mysli było tak samo dużo jak normalnego opisu. Gdybys wyraźniej rozdzielała mysli, np. za pomocą cudzysłowów bądź kursywy, czytałoby się znacznie łatwiej. W peirwszej części nie pasowało mi również to, że Anella tak szybko została zaopatrzona, a nastpenie pozostawiona sama sobie, że ledwo zarejestrowałam, że wrociła do pomieszczenia, gdzie pozostali zmarli... Tak jakoś szybko to opisałaś. Ale podobała mi się jej krótka rozmowa z Ginnel, który przyznał się do tego, co myślał, i podoba mi się bardzo troska S.
    Co do drugiej części, była taka Evasowa... NIe wiem, czy on będzie zdolny zrobić to, co obiecuje sobie i inym, nawet jeśli praktycznie bez trudu potrafi zaatakować takiego Kiza i prawdopodobnie go zabić... I myslę, że Dannel raczek nie czeka na niego przy bramie ot tak... Mslę, że to nie będzie łatwe, o nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Evas dużo gada, ale czy wywiąże się ze swoich obietnic... Z tym może być ciężko :D
      Znalezienie i pokonanie Dannela z pewnością łatwe nie będzie ^^

      Dziękuję za komentarz
      Pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. Evas ma bardzo krytyczne mniemanie o sobie. Nie jest taki zły, ja go lubię. Jest specyficzny, trochę zagubiony, ale fajny z niego gość. On sam chyba w to nie wierzy do końca.
    Rozdział spoko, przeczytałam go jednym tchem.
    Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Evas niestety ma bardzo niską samoocenę :/ Ale cieszę się, że go lubisz, bo myślę, że to niełatwe - w końcu ma chłopak trudny charakter ;)

      Dziękuję za komentarz ;)
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. "miała ochotę zemdleć z wdzięczności" - uśmiałam się przy tym tekście ;D Pierwszy raz spotykam się ze sformułowaniem "zemdleć z wdzięczności". Czy tak się w ogóle da? :D

    Wcale nie jestem zdziwiona, że Anella tak bardzo przeżywa to zabójstwo, bo taki już chyba jest jej charakter. Ja osobiście uważam, że jest w dużym stopniu usprawiedliwiona - to oni ich zaatakowali, a Anella tylko się (a właściwie Gillena) broniła. W moim odczuciu postąpiła dobrze.
    Ciekawa jestem czy Evas znajdzie Dannela... Podejrzewam, że to nie będzie takie proste i jeszcze jakiś czas potrzymasz nas w niepewności :D Ostatnio było dość dużo walki, dużo krwi i śmierci, więc chyba przydałoby się kilka spokojniejszych rozdziałów. Chociaż znając Ciebie mozna przypuszczać, że już niebawem znowu nas czymś zaskoczysz;D
    Czekam na kolejny i pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy tak się da, ale znając Anellę, potrafiłaby to zrobić ;D

      Też jestem zdania, że Anella zrobiła to, co musiała. Niestety, ona tego tak nie widzi i trochę czasu minie, zanim przestanie to przeżywać.
      Byłoby zbyt prosto, gdyby Evas tak po prostu znalazł Dannela... :D

      Dziękuję za komentarz :D
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  4. Znasz moje zdanie na temat Twojego pisania, więc powtarzać się nie będę :) Dodam tylko, że troszkę nudny był ten rozdział, ale takie też są czasami konieczne.
    Pozdrawiam
    ROLAKA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nudny? Hm... A specjalnie wstawiłam tę drugą część, żeby nie było zbyt nudno. No cóż, zdarza się ;)

      Dziękuję za komentarz :)
      Pozdrawiam ^^

      Usuń

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony