niedziela, 25 listopada 2018

Miasto Magii - Rozdział XLIII „Lonnie”


— Nie podoba mi się to — powiedział Steen, kilkanaście minut później, kiedy sytuacja uspokoiła się nieco.
Większość przyjęła fakt, że Evas przeżył, z niemałym szokiem. Zasypali biednego chłopaka gradem pytań i uratowała go dopiero Siella, która stwierdziła, że wymagał pomocy medyka i odciągnęła go do innego pomieszczenia.
— Mi też nie, ale tym zajmę się później. Większość jest nie tyle niezadowolona, co po prostu sfrustrowana. Chcą coś robić. — Ean po części ich rozumiał. Bezczynne siedzenie w takiej sytuacji mogło doprowadzić człowieka do szaleństwa.
— To nie daje im prawa do tak jawnej niesubordynacji.
Ean uśmiechnął się blado.
— Nie. Ale nie przejmuj się tym teraz, mój drogi. Mamy teraz ważniejsze problemy.
Garon wciąż nie wrócił i Ean zaczynał myśleć, że już się nie pojawi. Evas twierdził, że mężczyzna bardzo rwał się do walki. Jeśli postanowił zaatakować Dannela sam, z pewnością był już martwy.
Rux podeszła wcześniej do Eana i zażądała — wciąż miała czelność czegoś od niego żądać — żeby poszli go uratować, ale odmówił jej. Nie miał zamiaru ryzykować życia, kolejnych osób, by uratować jedną. Kobieta nie przyjęła tego najlepiej, widział to po jej oczach, ale powstrzymała się od wyzwisk i odeszła z dumnie uniesioną głową. Ean kazał Ajsii ją pilnować, nie chciał, żeby zrobiła coś głupiego, na przykład poszła sama na ratunek.
— Co zamierzasz? — zapytał Steen.
— Jeśli Dannel wciąż jest w bibliotece, możemy go otoczyć. — Z podziemi były w końcu dwa wyjścia, jedno do biblioteki i drugie do Szarej Wieży. — Biblioteka jest duża i łatwo w niej się ukryć. Możemy atakować i eliminować ludzi Dannela pojedynczo, aż wreszcie zostanie sam. I wtedy posłać na niego Evasa. — Ale nie samego. Poprzednio Evas nalegał, że sam da radę Dannelowi, drugi raz jednak Ean nie pozwoli mu na działanie w pojedynkę. — Jest też Balla. Dannel bardzo o nią dba, a przynajmniej tak się wydaje. Gdyby udało nam się ją pojmać…
— Moglibyśmy użyć jej jako zakładniczki — dokończył Steen, kiwając głową.     
— Tak. — Ean miał przeczucie, że Evasowi się to nie spodoba, ale to nie od tu dowodził. Będzie musiał się z tym jakoś pogodzić.
— Więc? Jak ich podzielisz? — Wskazał na osoby zgromadzone w pokoju.
Ean zabrał się za dzielenie. Musiał stworzyć dwie grupy — jedną, która zaatakuje Dannela od środka i drugą, która zaatakuje z zewnątrz i go tam uwięzi. Jego ludzie nie będą mieli żadnej drogi ucieczki.
Wtedy Ean pomyślał o czymś innym.
— Mam pomysł — oświadczył Steenowi. — Ale ci się nie spodoba.
Steen uniósł brwi.
— Mów.
— Możemy wysadzić bibliotekę w powietrze.
Steen zbladł.
— Nie.
Ean westchnął.
— Uwierz mi, nie podoba mi się to równie mocno, co tobie. Ale pomyśl o tym…
— Proszę cię, nie rób tego. — Steen zabrzmiał niemal błagalnie.
— Moglibyśmy zabić ich wszystkich za jednym zamachem. Nawet Dannela.
Jedna, silna, stworzona magicznie bomba zabiłaby wszystkich obecnych w bibliotece. Nic by z niej nie pozostawiła. Czy naprawdę mogli to zrobić? Ean pomyślał o wszystkich ludziach Dannela. Niektórzy z nich byli młodzi i podatni na wpływy, a przypadek Sarutta Jourassa pokazywał, że niektórzy mogli być po prostu szantażowani. Czy Ean mógł skazać ich wszystkich na śmierć?
Przypomniał sobie, jak Ellain nazywała go potworem, za każdym razem, gdy go widziała. Jak on sam się kiedyś za takiego uważał, zanim zrozumiał, że, być może, nie wszystko to, co wydarzyło się w przeszłości, było jego winą.
Ale tym razem cała wina spadłaby na niego. Śmierć tych wszystkich ludzi… To byłby świadomy czyn. Nie byłoby ucieczki przed wyrzutami sumienia. Nie byłby w stanie żyć sam ze sobą.
Westchnął ciężko i spojrzał Steenowi prosto w oczy.
— Nie zrobię tego. Nie mogę.
Steen odetchnął z ulgą.          
— Dziękuję.
Potraktujmy to jako opcję ostateczną, pomyślał jednak Ean, nie wyrzucając pomysłu ze swojej głowy całkowicie.

*
    Minęło trochę czasu, zanim wszyscy byli gotowi. Ean z niejakim zaskoczeniem odkrył, że pociły mu się dłonie. Choć starał się nie okazywać tego na zewnątrz, wewnątrz był jednym wielkim kłębkiem nerwów.
    Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już dziś to się skończy. Wojna z Dannelem zostanie rozwiązana. Oczywiście, to nie będzie koniec problemów.
    Wciąż trzeba było znaleźć Ellain. Sama myśl o niej sprawiała, że Eana przechodziły dreszcze. Gdzie była? Co planowała? Na pewno jakąś zemstę — wielokrotnie o niej mówiła, gdy Ean ją odwiedzał. Znalezienie kobiety powinno być priorytetem, ale niestety, wtrącił się Dannel, atakując Oreall.
Ean nie mógł teraz się tym zamartwiać. Musiał zachować zimną krew i nie pozwolić, by kierowały nim emocje. Co okazało się trudne, kiedy przyszło mu podzielić ludzi na dwie grupy.
Logiczną decyzją było, żeby Steen poprowadził pierwszą z nich — tą, która zajmie się atakiem od wewnątrz. W końcu był bibliotekarzem i znał bibliotekę lepiej niż własną kieszeń. Steen sam mu to wytknął, a Ean musiał się z nim zgodzić. Nie znaczy to jednak, że mu się to podobało.
Zrobił to jednak. Z zaciśniętymi zębami przydzielił Steenowi jego własny oddział i wysłał do biblioteki.
— Uważaj na siebie. Nie będę się żegnał — zastrzegł. — To nigdy nie przynosi nic dobrego.
Steen uśmiechnął się, co stanowiło rzadki widok, ale szybko spoważniał.
— Będę uważał, nie każdy z nas jest lekkomyślnym idiotą. A ty masz się stąd nie ruszać. Nawet nie waż się zbliżać do jakiejkolwiek walki.
Ean westchnął. Steen naprawdę powinien przestać traktować go jak dziecko.
— Nie zamierzam. Zaprowadzę ich do Szarej Wieży i wracam tutaj. Muszę przecież przypilnować reszty. Kiedy ostatnio zostawiłem ich samych, nie skończyło się to za dobrze.
Steen pokiwał głową i obejrzał się przez ramię na swój „oddział”. Niektórzy wyglądali na naprawdę zniecierpliwionych i Ean mógł mieć tylko nadzieję, że żadne z nich nie zrobi czegoś pochopnego i głupiego.
— Dobra. Idę. Jeśli dowiem się, że gdzieś pod moją nieobecność łaziłeś, to osobiście skopię ci tyłek.
Ean zaśmiał się.
— Idź już. — Ugryzł się w język, zanim mógłby powiedzieć coś, co zabrzmiałoby jak pożegnanie i odprowadził Steena i jego ludzi wzrokiem, dopóki nie zniknęli w ciemnym korytarzu.
Obrócił się w stronę drugiego oddziału i prawie podskoczył. Nie zauważył, kiedy podkradł się do niego Evas, ale chłopak stał tuż obok. Obmył twarz i ręce z krwi Sarutta i nawet wyczyścił ubranie.
— Też chcę iść — oznajmił.
Ean westchnął.
— Powinieneś odpocząć.
Walka z Dannelem z pewnością go wykończyła, nawet jeśli nie chciał tego przyznać, a poza tym Siella twierdziła, że wciąż męczyły go efekty uboczne magii jednostkowej.
Oczywiście, Evas nie chciał tego słuchać. Był na to zbyt uparty.
— Odpocząłem. Chcę iść.
— To nie jest dobry pomysł…
— Dlaczego? — przerwał mu Evas. — Uważa pan, że się nie przydam? Że poradzicie sobie beze mnie?
Oczywiście, że chodziło o urażoną dumę. Albo może o chęć odzyskania reputacji. Ludzie nie przyjęli najlepiej tego, że znów przegrał z Dannelem. Pokładali w nim nadzieje, a on ich zawiódł.
— Nie jesteś jedynym magiem w Oreall, Evas.
— Nie, ale jestem najlepszy. — W jego głosie nie było arogancji, po prostu stwierdzał fakt. — A pan zamierza zostawić mnie z dzieciakami.
Sam jesteś prawie dzieckiem, pomyślał Ean, przyglądając się mu. Evas miał dwadzieścia lat, ale zdecydowanie na to nie wyglądał i, czasem, nie zachowywał się tak. Bycie magiczną anomalią robiło dziwne rzeczy z ludźmi.
— Możesz mnie za to winić? Teraz sam zachowujesz się jak dziecko.
Wiedział, że to zirytuje go jeszcze bardziej i miał rację. Policzki Evasa poczerwieniały z gniewu i przez chwilę chłopak sprawiał wrażenie, jakby chciał powiedzieć coś niezbyt miłego. Powstrzymał się jednak. Wziął głęboki wdech.
— Proszę? — Brzmiało to tak, jakby to słowo ledwo przeszło mu przez gardło i pewnie tak było. Evas rzadko o coś prosił. Głos mu nieco zadrżał, kiedy kontynuował: — Nie chcę tu siedzieć bezużytecznie. Chcę się na coś przydać.
Naprawę jest zdesperowany, pomyślał Ean.
— Siella twierdzi…
— W dupie mam, co twierdzi Siella — warknął chłopak, gwałtownie zmieniajac ton. — Sam wiem lepiej, jak się czuję.
Ean znów westchnął. Już wcześniej zastanawiał się nad tym, czy wykorzystać jakoś Evasa. Miał zamiar użyć go dopiero, kiedy Dannel zostanie sam, bez swoich ludzi, ale skoro chłopak tak nalegał…
— W porządku. Ajsia będzie dowodziła drugą grupą, masz się słuchać wszystkich jej rozkazów. Jeśli się dowiem, że złamałeś lub zignorowałeś jakikolwiek z nich, już nigdy nie zbliżysz się do żadnej walki, rozumiesz? — Ean nie miał tak naprawdę zamiaru odsunąć Evasa od walk, nie mógł sobie na to pozwolić, ale tego chłopak nie musiał wiedzieć.
Choć i tak chyba się domyślił, bo nie wyglądał na przekonanego. Przewrócił nawet oczami i Ean nie pierwszy raz pomyślał, że ktoś powinien nauczyć tego chłopaka odrobiny szacunku.
— W porządku, rozumiem. Możemy już iść?
— Tak, chodźmy. Ludzie się niecierpliwią.
Grupa, którą tymczasowo prowadził Ean, a którą dowodzić miała Ajsia, była znacznie większa od grupy Steena. Ale Ean i tak nie wykorzystał wszystkich dostępnych magów.
W podziemiach zostawił, oczywiście, dzieci i młodych poniżej dwudziestego roku życia, chorych i ciężarne kobiety, a także większość niemagicznych i kilkoro magów, żeby wszystkiego pilnowali. Magia większości z nich nie nadawała się do walki, ale byli i tacy, którzy walczyć potrafili. Zawsze lepiej być ostrożnym i przygotowanym na każdą ewentualność.
Przejście do Szarej Wieży było tak nieprzyjemne jak zawsze, ale Ean przyjął je lepiej niż reszta. Pierwszą przeprowadził Erass, która była Jednostkowcem i zostawił ją, by przeszukała więzienie, a sam wrócił po Ajsię.
Kiedy znów, wraz z kobietą, pojawił się w dawnej celi Ellain, nie mógł nie zauważyć, że Erass nieco zbladła i wyglądała na zaniepokojoną.
— Ktoś tu jest — potwierdziła jego przypuszczenia.
Czyli Dannel nie zostawił wieży bez straży. Tylko dlaczego? Czyżby przypuszczał, że gdzieś tu może być przejście? A może uznał ją za jeden z ważniejszych punktów w mieście, nad którymi powinien utrzymać kontrolę?
— Ilu ich jest? Możesz powiedzieć, kto?
Jeśli Dannel tu był, to cały plan mógł legnąć w gruzach.
Erass zmarszczyła brwi.
— To tylko jedna osoba. Zupełnie nie kojarzę tej magii. Nie wiem, kto to może być.
— Jesteś w stanie ją zlokalizować? — zapytała Ajsia.
Erass przechyliła głowę i zamknęła oczy, marszcząc nos.
— Wydaje mi się… Chyba gdzieś na dole. Nie przy wejściu… W jakiejś celi? — Potrząsnęła głową i otworzyła oczy. — Nie mam pojęcia, przepraszam.
— Nie przepraszaj i tak dużo zrobiłaś. Przyprowadzę resztę i zajmiemy się szukaniem. — Nie mogli przecież tak tego zostawić.

*
Koniec końców, to Erass była tą, która znalazła tajemniczą osobę. Zawołała Eana do jednej z cel umieszczonych na dole. Jej wyraz twarzy był ciężki do odczytania, Ean nawet nie próbował tego zrobić.
— Znalazłam ją. To jakaś dziewczyna — powiedziała Erass. — Jest magiem, ale zupełnie jej nie rozpoznaję. Ale nie pamiętam wszystkich ludzi Dannela, to może być jedna z nich. — Wzruszyła ramionami, choć nie wyglądała, jakby wierzyła w to, co mówi.
Ean zmarszczył brwi. Dziewczyna, będąca magiem, zamknięta w celi, nie przez niego… Przez jedną, przerażającą chwilę, pomyślał, że to Ellain. Że Dannel przyprowadził ją z powrotem do miasta i ukrył tutaj, żeby Ean ją znalazł. Żeby mogła zaatakować z zaskoczenia.
Ale to nie miało sensu, a Erass wspomniałaby, gdyby magia dziewczyny była wyjątkowo silna.
Więc Ean włożył rękę do kieszeni i ścisnął flakonik z czystą magią, który wziął na wszelki wypadek, i wszedł do celi, przygotowany na atak.
I atak faktycznie nastąpił. Gdy tylko mężczyzna otworzył drzwi, rzuciła się na niego drobna istotka, chaotycznie okładając go pięściami i krzycząc. Ean cofnął się gwałtownie, niemal wpadając na Erass i istotka zamarła nagle.
Istotnie była to młoda, drobna dziewczyna. Stała, oddychając ciężko, z dłońmi wciąż zaciśniętymi w pięści i uniesionymi do ataku. Miała rozczochrane, brązowe włosy i dziki wyraz w jasnozielonych oczach. Sądząc po opalonej skórze, pochodziła z Osnei albo Sarlanu.
Nie poruszała się, tylko jej oczy, rozszerzone ze strachu, latały na przemian z Eana na Erass. Kobieta musiała unieruchomić ją swoją magią, za co Ean był jej wdzięczny.
— Wszystko w porządku? — zapytała Ajsia, podchodząc do nich.
— Tak — odparł Ean, prostując się i otrzepując koszulę. Odgarnął włosy z czoła i posłał nieznajomej dziewczynie swój najbardziej czarujący uśmiech. — Witaj. Kim jesteś?
Dziewczyna przez chwilę milczała.
— Zostawcie mnie w spokoju — powiedziała wreszcie drżącym głosem. — Wynoście się stąd. 
Ean zastanowił się.
— Tak, to chyba dobry pomysł. Możecie iść — zwrócił się do Ajsii i Erass. — Kontynuujcie z planem.
Erass zawahała się.
— Jest pan pewien? A jeśli znowu pana zaatakuje?
Ean zmierzył dziewczynę wzrokiem. Była naprawdę niska i drobna, wyglądała, jakby mocniejszy podmuch wiatru mógłby złamać ją na pół.
— Wydaje mi się, że sobie z nią poradzę. Poza tym, już mnie nie zaatakuje, prawda? — Posłał dziewczynie kolejny uśmiech. — Puść ją, Erass, robimy przez ciebie złe wrażenie.
— To ona zaczęła — mruknęła kobieta, ale puściła dziewczynę.
Ta opuściła niepewnie pięści. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że niemal rozmywały się w oczach. Biedactwo, pomyślał Ean. Jest taka przerażona.
— Idziemy — powiedziała Ajsia i kobiety wycofały się.
Ean wszedł do celi i zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna wycofała się na drugi koniec pomieszczenia i tak bardzo przycisnęła do kamiennej ściany, jakby chciała w nią wniknąć. Wpatrywała się w Eana z mieszanką przerażenia, wściekłości i nienawiści.
Mężczyzna westchnął. To nie będzie łatwe, pomyślał. Miał nadzieję, że Steen nie zabije go później za to, że nie wrócił od razu do kryjówki. Obecność tej dziewczyny była nieprzewidzianą komplikacją, którą będzie musiał mu wybaczyć.
— Nazywam się Ean — powiedział łagodnie mężczyzna. — Nie musisz się mnie bać, jestem zupełnie nieszkodliwy. — Wypróbował kolejny uśmiech, ale ten również nie zadziałał. — Jak masz na imię?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— On wspomniał o jakimś Eanie — powiedziała niepewnie. — Chodziło o ciebie?
Ean zamrugał.
— Prawdopodobnie. Kto o mnie wspomniał?
Dziewczyna wbiła wzrok w podłogę i objęła się ramionami.
— Ten rudy. Wysoki taki.
— Dannel?
— Chyba tak się nazywał, nie wiem. — Wzruszyła ramionami.
— To on cię tu zamknął?
— Tak. — Zamrugała, jakby chcąc odpędzić łzy.
— Skrzywdził cię?
Dziewczyna spojrzała mu w twarz.
— Zamknął mnie tutaj — powiedziała i była to wystarczająca odpowiedź. — On… on jest magiem. Ty pewnie też. Wszyscy tutaj jesteście magami — brzmiała, jakby za chwilę miała się rozpłakać, ale wzięła głęboki wdech i uspokoiła się nieco. — To jest Miasto Magii — wyszeptała, jakby dopiero teraz to do niej dotarło.
— Owszem — potwierdził Ean. — Przykro mi, ale wygląda na to, że jesteś jedną z nas.
Wściekłość znów wstąpiła na jej twarz.
— Nie jestem jedną z was! — warknęła dziewczyna. — Nigdy nie będę! Nie jestem z magiem, nie mogę nim być! — W jej głosie pobrzmiewała wyraźna panika.
Ean powstrzymał westchnienie. Tak, ta dziewczyna niewątpliwie stanowiła trudny przypadek. Prezentowała sobą najgorszy możliwy obraz nowego maga — takiego, który nie chciał zaakceptować prawdy o tym, kim był. Następne tygodnie będą dla tej dziewczyny wyjątkowo trudne, ale w końcu zaakceptuje siebie — zawsze tak to się kończyło.
— Wiem, że to, co się wydarzyło, jest dla ciebie szokiem. Może być trudne do zaakceptowania. Ale lepiej będzie, jeśli po prostu spojrzysz prawdzie w oczy. Jesteś magiem. Tego nie zmienisz. Możesz uciekać, unikać używania swoich mocy, ale magia nadal krąży w twoich żyłach. Nie pozbędziesz się jej.
Dziewczyna spojrzała na niego i przełknęła ślinę.
— Nie chcę tu być. Chcę wrócić do domu.
Ean złagodniał.
— Skąd jesteś? Z Osnei?
Skinęła głową.
— W takim razie zaufaj mi, bezpieczniejsza będziesz w Oreall. Możesz odejść, jeśli chcesz. Dannel cię uwięził, ale ja mogę cię uwolnić. Wypuścić z miasta. Jeśli naprawdę tego chcesz, zrobię to. — Uśmiechnął się delikatnie.
Na twarzy dziewczyny malowało się zarówno niedowierzanie, jak i podejrzliwość.
— Tak po prostu pozwolisz mi odejść?
— Oczywiście. Ale musisz ze mną współpracować. Na przykład zdradzić mi swoje imię.
Zacisnęła usta w cienką linię i odwróciła wzrok. Milczała. Ean westchnął ciężko.
— Posłuchaj mnie. Wiem, że jest ci ciężko. Właśnie odkryłaś, że jesteś magiem i trafiłaś do Miasta Magii w sam środek wojny. To z pewnością nie pomaga. Ale musisz coś zrozumieć. Jeśli chcesz się stąd wydostać, musisz ze mną współpracować. Jeśli chcesz się nad tym w zastanowić w spokoju, w porządku. Zostawię cię samą ze swoimi myślami. Ale mam bardzo dużo na głowie. Nie wiem, czy będę pamiętał, że tu jesteś.
Dziewczyna wyraźnie zbladła, przerażona perspektywą spędzenia reszty swojego życia, zapomniana w tej celi.
— Nazywam się Lonnie — powiedziała wreszcie, kiedy Ean już odwracał się do wyjścia.
Mężczyzna obrócił się i uśmiechnął szeroko.
— Widzisz? To nie było takie trudne. Pomyślności, Lonnie. Bardzo miło mi cię poznać. Nawet jeśli nie podzielasz tego uczucia. Jak już mówiłem, nazywam się Ean. Jestem przywódcą tego miasta.
Wbiła w niego nieprzyjemne spojrzenie.
— Wypuścisz mnie teraz?
— Teraz? Kiedy właśnie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać?
— Powiedziałeś, że mnie wypuścisz, jak powiem ci swoje imię.
— Nie. Powiedziałem, że wypuszczę cię, jeśli będziesz ze mną współpracować. Myślisz, że chodziło mi tylko o twoje imię, Lonnie?
Dziewczyna przełknęła ślinę i zadrżała. Ean natychmiast skarcił się w duchu. Powinien zejść trochę z tonu, dziewczyna i tak była już wystarczająco przerażona. Ale od początku wyczuwał, że bycie łagodnym w jej przypadku na nic się nie zda. Ta dziewczyna nie była Anellą. Musiał być z nią stanowczy.
— Czego jeszcze chcesz?
— Rozmowy. Opowiedz mi, jak się tu znalazłaś.
Lonnie przygryzła wargę i wbiła wzrok w podłogę.
— Nie spiesz się, mamy czas — dodał Ean.
Spiorunowała go wzrokiem. A potem, niechętnie, zaczęła opowiadać:
— To przez tą dziewczynę. Teklandkę. Balla, czy jakoś tak jej było. Przyszła… — Lonnie urwała i zaczęła jeszcze raz. — Prowadzimy z dziadkami gospodę. Ta dziewczyna tam przyszła. Szukała pokoju na jedną noc. Potem zaczął się do niej przystawiać jakiś obleśny sukinsyn, widziałam, jak szedł za nią po schodach, więc poszłam za nim. Chciałam jej pomóc, ale okazało się, że wcale mojej pomocy nie potrzebowała. Bo okazało się, że jest magiem. — Zacisnęła zęby. — Gdybym wiedziała, w życiu nie próbowałabym jej pomóc. Zabiła tego chłopaka i próbowała zabić mnie, ale wtedy… — Lonnie znów urwała i już nie kontynuowała.
— Użyłaś magii — dokończył Ean, kiwając głową. — Co zrobiłaś?
— Ja… Ja… Ona, ta dziewczyna, użyła magii i chciała chyba uderzyć we mnie stołem. Próbowałam się osłonić, wyciągnęłam ręce i… — Przełknęła ślinę. — I stół się zatrzymał. Nic nie zrobiłam! Sam się zatrzymał!
— Ale coś poczułaś.
Lonnie pokiwała gwałtownie głową.
— To musi być jakaś pomyłka — powiedziała cicho. — Nie mogę być magiem. Nie jestem taka jak wy.
Ean westchnął.
— Lonnie, nikt nie jest „taki jak my”. Spędzisz trochę czasu wśród magów i zrozumiesz, że każdy z nas jest inny, a historie, które o nas słyszałaś, sa fałszywe.
— Gówno prawda. Potrafisz mi to udowodnić.
— Musiałabyś stąd wyjść. Pójść ze mną. Poznać innych magów i przekonać się na własnej skórze, że mówię prawdę.
To ją zdenerwowało.
— Próbujesz mnie namówić, żebym poszła z tobą! — warknęła. — Nigdzie nie idę, masz mnie stąd wypuścić. Chcę wrócić do domu.
— Wrócisz, obiecuję. Jak już mówiłem, w Oreall jesteś znacznie bardziej bezpieczna niż na zewnątrz, ale rozumiem, jeśli naprawdę nie zechcesz tu zostać. Jest tylko jedna rzecz, którą musisz zrobić, zanim cię wypuszczę. Musisz opanować swoją magię i nauczyć się nią władać.
Lonnie otworzyła szeroko oczy, po raz kolejny blednąc.
— Nie. Nie będę używać magii, nie chcę stać się taka jak wy…
— Jeśli nie nauczysz się nad nią panować, po wyjściu stąd możesz przez przypadek kogoś zranić. Kogoś, kogo kochasz. Możesz nawet go przez przypadek zabić. Chcesz tego?
Lonnie spuściła wzrok, ale po jej napiętych ramionach Ean widział, że nie opuściła jej jeszcze wola walki. Będą z nią problemy, pomyślał. Może faktycznie lepiej będzie pozwolić jej odejść.
— Nie.
— W takim razie musisz ze mną pójść, przykro mi. Pocieszę cię, że miejsce, w które się udajemy, jest trochę przyjemniejsze.
— Nie chcę iść do innych magów — zaprotestowała dziewczyna. — Nie chcę ich spotykać.
Ean zamknął oczy i odetchnął głęboko. Ta dziewczyna była naprawdę uparta. Rozumiał, dlaczego się tak zachowuje, potrafił postawić się na jej miejscu, ale i tak pomału zaczynał tracić cierpliwość.
— W porządku. Nie musisz nikogo spotykać. Ale chodź ze mną na górę, tam nikogo nie ma. Jest tam tylko duża cela, znacznie wygodniejsza niż ta. Prawie jak pokój, naprawdę. Będziemy mogli sobie usiąść i porozmawiać jak cywilizowani ludzie. Co ty na to?
Nieufność natychmiast powróciła do jej spojrzenia i Ean nie mógł nie pomyśleć o tym, jak bardzo ta dziewczyna przypominała Anellę i jednocześnie była zupełnie inna. Ciekawe, czy by się dogadały… To mógłby być początek wielkiej przyjaźni lub ogromna katastrofa, Ean nie potrafił zdecydować.
— Lonnie — powiedział, kiedy dziewczyna nie zareagowała. — Czego się obawiasz? Gdybym chciał cię skrzywdzić, mógłbym to równie dobrze zrobić teraz. Mogę cię też tu zostawić, nie zapominaj o tym.
— Dobra! Dobra, w porządku, pójdę z tobą! — niemal wykrzyknęła. — Nie musisz mi grozić — warknęła.
Ean uśmiechnął się.
— Nie chcę ci grozić, ale mnie do tego zmuszasz. Chodźmy w takim razie, skoro wreszcie zdecydowałaś się mi choć trochę zaufać.
— Chciałbyś — mruknęła, ale posłusznie poszła za nim do starej celi Ellain.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony