sobota, 18 listopada 2017

Miasto Magii — Rozdział III „Brama Główna”

    Jak co dzień, Gillen wstał jeszcze przed świtem, kiedy świat wciąż pokrywał półmrok. Nie spiesząc się, zjadł śniadanie i po nim posprzątał, przetarł kurz ze wszystkich miejsc, na których zdążył się zebrać przez noc i pozamiatał i tak czystą podłogę. Spędził jednak więcej czasu niż zwykle, próbując zdecydować, co na siebie włożyć.
    Dzisiaj był ważny dzień.
   Wreszcie chłopak uznał, że nie ma się co stroić. Ubrał się tak jak zawsze —  na czarno, co kontrastowało z jego niezwykle bladą skórą. Zastanawiając się, czy włożyć płaszcz—  o tak wczesnej porze na zewnątrz wciąż mógł panować chłód, szczególnie że wieczorem padało —  otworzył okno i wystawił przez nie głowę.
    Choć słońce dopiero wstawało, już dawało się wyczuć, że będzie smażyć. Gillen zdecydował więc, że nie weźmie kurtki i założył lżejsze buty. Później pewnie pożałuje ciemnego stroju, ale nie miał zamiaru chodzić po mieście, zanim zajdzie słońce.
    Opuścił mieszkanie trochę później niż zwykle, ale nie spieszył się. I tak na miejsce dotrze sporo przed czasem. Wyszedł z kamienicy i odetchnął głęboko. Nie było niczego wspanialszego od zapachu powietrza o poranku.
    Może oprócz ciemnej, mocnej kawy. Której oczywiście Gillen zapomniał. Przeklinając własną gapowatość, zawrócił do mieszkania, wbiegając po schodach na drugie piętro. Zdyszał się przy tym nieco, ale starał się to zignorować.
    Szybko przygotował kawę i wlał ten cudowny napój do trzymającego ciepło kubka. Był to jeden z jego ulubionych wynalazków —  podłużny kubek wypełniony magią tak, by trzymał ciepło przez kilka godzin. Dzięki temu kawa nie stygła i można było cieszyć się nią przez cały dzień.
    Na zewnątrz świat powoli budził się do życia. Na ulicach nie było jeszcze ludzi, ale w niektórych mieszkaniach paliło się już światło. Gdzieś w oddali ćwierkały ptaki, które jako jedyne rozumiały zamiłowanie Gillena do porannego wstawania.
    Cel jego wędrówki nie znajdował się daleko —  chłopak mieszkał tuż przy placu Galli, za co normalnie sporo by płacił. Z jakichś powodów Ean jednak pobierał od niego mniejsze opłaty za czynsz —  Gillen nie dociekał, dlaczego. Cieszył się z tego, co miał.
    Jego jego uszu dotarł spokojny szum rzeki. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Tyeneara wydawała się dziś przyjaźnie nastawiona. Czasem miewała humory i szalała, zalewając swoje najbliższe okolice. W Oreall natura nigdy nie zachowywała się tak, jak powinna.
    Plac Galli był sporą przestrzenią o kształcie trójkąta, którego jeden bok stanowiła rzeka Tyeneara, drugi biblioteka —  niewątpliwie największa budowla w mieście —  a trzeci budynki administracyjnie. Jeden z nich wyraźnie odcinał się na tle pozostałych —  jego ściany połyskiwały białym światłem, niemal oślepiając. Choć był najmniejszy z gromady, budynek przyciągał najwięcej uwagi. Mimo to, ludzie woleli nie patrzeć na niego zbyt długo.
    Gillen skierował się właśnie do niego. Nie nosił oficjalnej nazwy, choć niektórzy tytułowali go Bramą Główną. Służył jako przejście —  jeśli do Oreall chciał się dostać ktoś niezapisany lub wykreślony, musiał zrobić to właśnie przez niego.
    Praca strażnika bramy nie miała zazwyczaj wiele pożytku. Do Oreall nikt nie przychodził. Gillen był w mieście od prawie pięciu miesięcy i na palcach jednej ręki mógł policzyć tych, którzy od tego czasu pojawili się w Oreall. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby to on miał powitać kogoś osobiście.
    Aż do dzisiaj. Ean powiedział, że spodziewają się nowego maga, pochodzącego gdzieś z północy. Gillen miał nadzieję wreszcie poznać jakiegoś rodaka, ale wątpił, by ktokolwiek z Teklandu przetrwał na tyle długo, by uciec.
    Do budynku Bramy Głównej Gillen wszedł bez pukania i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Śpiący w głębokim fotelu jasnowłosy chłopak, wzdrygnął się gwałtownie i obrócił w jego stronę.
    —  To ty —  mruknął, przeczesując palcami włosy. Zerknął na zegarek. —  Jesteś za wcześnie.
    Gillen prychnął.
    —  Jakby ci to przeszkadzało. —  Postawił kubek z kawą na stole. —  No już, wynoś się. Nie chce mi się patrzeć na twoją twarz.
    Piis przewrócił oczami, ale wstał.
    —  Kiedyś nie narzekałeś. Baw się dobrze. —  Poklepał go po ramieniu i wyszedł z wyraźną ulgą wypisaną na twarzy.
    Gillen westchnął i zajął jego miejsce. Kiedyś faktycznie dogadywali się dobrze, ale przez bardzo krótki czas. Potem sprawy popsuły się i odkąd ze sobą zerwali, ledwie mogli znieść swoją obecność.
    Gillen odetchnął, upił łyk kawy i rozejrzał się po pomieszczeniu, żeby sprawdzić, czy Piis nie narobił bałaganu. Wszystko wydawało się w porządku.
    Budynek strażniczy nie był duży. Składał się tylko z dwóch pomieszczeń —  toalety i głównego, w którym znajdował się Gillen. Pokój miał kształt kwadratu. Jego ściany były jasne, ale nie błyszczały tak mocno jak na zewnątrz. Powodem tego nienaturalnego blasku były magiony —  twory z czystej magii, powieszone na ścianie. Miały wiele funkcji —  te monitorowały magów w pobliżu wejść do miasta. Jeszcze jeden, ukryty w szufladzie biurka, służył do szybkiej komunikacji.
    Oprócz tego, w pomieszczeniu znajdował się tylko regał na książki, wypełniony przez Gillena podręcznikami do nauki magii. Chłopak sięgnął po jeden z nich.
    Ten akurat był stary, jego pożółkłe strony niewątpliwie rozpadałyby się pod palcami, gdyby nie utrzymująca je magia. Ean powiedział, że napisano go ponad dwieście lat temu, dlatego mógł zawierać przedawnione informacje. Ale Gillen i tak go wziął —  wszystkie nowsze już przeczytał i niezbyt mu pomogły. Może żeby wreszcie użyć magii, musiał zaczerpnąć wiedzy ze starszych źródeł.
    Gillen był magiem, według Eana bardzo potężnym. Magometry nie kłamały, a sam mężczyzna znał się na tym lepiej niż ktokolwiek inny. Mimo to, nie potrafił wyjaśnić, dlaczego chłopak nie potrafił używać magii.
    Czuł ją, krążącą w jego kanałach. Mógł poprowadzić ją do wyjścia, ale, nieważne, czego próbował, nie potrafił wypuścić jej na zewnątrz. Ean pokazał mu każdą znaną sobie metodę, ale żadna nie działała.
    Jedynym wyjaśnieniem —  pomijając to, że Gillen po prostu był nieudacznikiem i nic mu w życiu nie wychodziło —  było to, że ktoś tę magię celowo zablokował. Ale Ean twierdził, że obecnie nie żył nikt, będący w stanie to zrobić. Sam Gillen nie pamiętał, kto i jak to zrobił, tak jak nie pamiętał reszty swojego życia.
    W Oreall zjawił się prawie pięć miesięcy temu, w ponury, deszczowy dzień. Jakieś dzieciaki znalazły go, leżącego nago w błocie. Kiedy kilka godzin później odzyskał przytomność w szpitalu, nie mógł sobie niczego przypomnieć. Nie wiedział, jak znalazł się w Oreall, skąd przybył ani jak miał na imię.
    Do dziś jego przeszłość pozostawała tajemnicą dla wszystkich. Zajmowały się nim dziesiątki Umysłowców, ale żaden nie zdołał przywrócić mu pamięci. Gillen niemal pogodził się ze stratą.
    Czytając podręcznik, co jakiś czas zerkał na wiszące przed nim magiony, które wciąż pozostawały puste. Nie wiedział, o której miał się zjawić nowy mag, dlatego musiał je uważnie obserwować. Nie chciał czegoś spieprzyć.
    Nie zwracał uwagi na upływ czasu ani na świat dookoła, dlatego wzdrygnął się, kiedy ktoś nagle zapukał.
    —  Proszę? —  zawołał, prostując się w fotelu. Zamknął książkę i schował ją w szufladzie biurka.
    Drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich znajoma, szeroko uśmiechnięta postać.
    —  Cześć! Mogę wejść?
    —  Sander? —  Gillen nie mógł powstrzymać uśmiechu. —  Nie wiedziałem, że już wróciłeś. Wejdź, wejdź.
    Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i —  z braku drugiego fotela —  usiadł na podłodze pod ścianą. Nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało —  wciąż się uśmiechał.
    —  Wróciłem wczoraj wieczorem —  wyjaśnił. —  Ale byłem zmęczony i od razu poszedłem spać. —  Ziewnął i przeczesał palcami kręcone włosy.
    Były dłuższe niż kiedy Gillen widział go ostatnio, czyli prawie dwa miesiące temu. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za przyjacielem. Niemal siłą musiał powstrzymywać uśmiech, który próbował wkraść się na jego usta.
    —  I jak tam podróż? Nie było żadnych problemów? —  zapytał, upijając ostatni łyk kawy. Z żalem odstawił pusty kubek na biurko.
    —  Nie, na szczęście. Poszło bardzo szybko, mam wrażenie, że te pociągi robią się coraz szybsze. Niedługo będzie można dojechać z Eluteanu do Navan w godzinę!
    Gillen prychnął. Szczerze w to wątpił, ale nie powiedział tego na głos.
    —  Wtedy będziesz mógł odwiedzać rodzinę, kiedy tylko będziesz chciał —  mruknął zamiast tego, uśmiechając się blado. —  Jak tam u nich? Wszystko dobrze? —  zmusił się, żeby zapytać.
    Sander nie zauważył drobnej zmiany, która w nim zaszła. Rozpromienił się.
    —  Wszystko świetnie! Mama i tata bardzo się cieszyli na mój widok. A Codranowi urodziła się córeczka. Jest naprawdę kochana, słodszego dziecka nie widziałem! —  Zaśmiał się. —  Mają nadzieję, że ona też okaże się magiem.
    —  Dla twojej rodziny wiele by to znaczyło, nie? Mieć aż dwóch magów? —  zapytał Gillen.
    —  Ale by się cieszyli! Nieźle podniosłoby im to status. Ale tak naprawdę jeszcze nic nie wiadomo. —  Wzruszył ramionami. —  Mała ma dopiero nieco ponad miesiąc. Pewnie jeszcze sporo czasu minie, zanim pokaże jakąś moc.
    Gillen zmarszczył brwi.
    —  Skąd w ogóle to przekonanie, że jest magiem?
    —  Nie ma przekonania, to raczej nadzieja. W końcu skoro mieli jednego maga, to czemu nie więcej?
    Pewnie chodzi o pieniądze, pomyślał Gillen. Eggos było jednym z nielicznych miejść na Urthei, gdzie magii nie karano. Wręcz przeciwnie —  czczono ją tam, a magów uważano niemal za bogów. Posiadanie jednego w rodzinie równało się ogromnemu bogactwu.
    —  A co u twojej siostry? —  zapytał, zmieniając temat. Czy on w ogóle ma siostrę?, pomyślał. Dobrze pamiętam? Czy to dziwne, że pamiętam?
    —  Adre? Skończyła już prawie szkołę i znalazła dziewczynę. Jak ona szybko dorosła! Wydawało mi się, że niedawno uczyła się chodzić! —  Zaśmiał się. —  Dzieciaki tak szybko rosną!
    Gillen uśmiechnął się lekko i zerknął na magiony, które wciąż pozostawały puste. Sander podążył za jego spojrzeniem.
    —  A tak —  powiedział. —  Słyszałem, że ponoć dzisiaj ma się ktoś pojawić.
    —  Pan Ean ci powiedział? —  Gillen wątpił, by była to powszechnie znana informacja.
    Sander skinął głową i podszedł bliżej. Stanął tuż obok i oparł się o ramię Gillena, przyglądając się magionom.
    —  Dzisiaj z rana do niego poszedłem, żeby powiedzieć, że wróciłem —  wyjaśnił. —  Chyba go obudziłem. I wtedy mi powiedział.
    Gillen ograniczył swą odpowiedź do skinięcia głową, bo nagle zaschło mu w gardle. Zaczerwienił się nieco i przeklął w myślach. Dwa miesiące! Nie widziałem go dwa cholerne miesiące! Myślałby kto, że powinno mi już przejść! Najwyraźniej jednak jego serce wciąż zamierzało bić jak oszalałe, kiedy tylko znalazł się zbyt blisko Sandra.
    Sander stał tak przez chwilę, nie zwracając na niego uwagi, a potem wzruszył ramionami.
    —  Nie wiesz, o której będzie? Chciałbym go spotkać.
    —  Nic nie wiem. Tylko tyle, że będzie dzisiaj.
    Sander kiwnął głową i zerknął na niego.
    —  Chyba nie ma sensu, żebym tu cały czas czekał, nie? Pójdę coś zjeść. Przynieść ci coś?
    Gillen zawahał się i pokręcił głową.
    —  Nie, dzięki. Niedawno jadłem —  skłamał.
    Sander poklepał go po ramieniu.
    —  Jasne. I tak ci przyniosę, jak znajdę coś dobrego.
    Kiedy wyszedł, Gillen wbił wzrok w magiony i potarł ramię. To śmieszne, pomyślał, czując jak jego serce wreszcie się uspokaja. Dlaczego mi to robisz? 

*

    Sander wrócił jakiś czas potem i obaj zjedli wczesny obiad. Mężczyzna wciąż opowiadał o swojej rodzinie, a Gillen słuchał uważnie. Choć ciekawiło go, co opowiadał, nie mógł zwalczyć uczucia smutku, powoli go ogarniającego.
    Ze wstydem przyznawał przed samym sobą, że zazdrościł Sandrowi. On sam nie miał rodziny —  lub nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. Na ogół mu to nie przeszkadzało —  czy można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie znało —  ale czasem, kiedy słuchał jak ktoś inny opowiada o swoich bliskich, miał ochotę coś rozwalić. A potem zamknąć się w pokoju, schować pod kołdrą i płakać. Był żałosny, wiedział o tym.
    Z Sandrem było inaczej. Jego mógł słuchać godzinami, nawet kiedy opowiadał o zupełnie nieinteresujących sprawach. Teraz jednak ledwo mógł wysiedzieć. Przyłapał się na tym, że nerwowo stuka palcami o blat biurka i zmusił się, żeby przestać.
    Niemal odetchnął z ulgą, kiedy Sander zerwał się nagle i w mgnieniu oka znalazł się tuż przy nim. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w magiony.
    —  Patrz! —  zawołał. —  Jest!
    Faktycznie, na środkowym magionie migała drobna kropka. Gillen odetchnął głęboko i dotknął jej drżącym palcem. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł całe jego ciało.
    —  Podaj mi księgę —  zwrócił się do Sandra, przyglądając się swojej dłoni. —  Wiesz, którą.
    Nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Magia nieznanego maga nie była silna, ale wrażenie, jakie pozostawiała, było niezapomniane. Gillen wzdrygnął się lekko, kiedy Sander położył grubą księgę przed nim i zmusił się, żeby zająć się swoimi obowiązkami.    
    Otworzył potężny tom na losowej stronie —  nie miało to znaczenia. Przyłożył do niej palec, którym wcześniej dotknął magionu. Po chwili kartka zabłyszczała lekko i zmatowiała ponownie.
    —  To tyle —  powiedział Gillen, zamykając księgę. —  Jest wpisany. Teraz czekamy.
    Czekali dłużej niż przypuszczał, że będą musieli. Sander niecierpliwił się, chodząc po niewielkim pomieszczeniu, Gillen zaś starał się nie denerwować. Wszystko zrobiłem dobrze?, zastanawiał się. Na pewno może tu wejść? A jak spieprzyłem? Czy pan Ean mnie wyleje?
    Wreszcie jednak coś się wydarzyło. Ściana za plecami Gillena zalśniła nagle jaśniej i intensywniej niż wcześniej, a chwilę później ktoś wpadł przed nią z cichym okrzykiem. 
------------------------------------
Zgodnie z obietnicą - nowy POV. Akurat tutaj nie ma zbyt wielu zmian, rozdział ten bardzo przypomina fragment Gillena z pierwszego rozdziału pierwszej wersji... Ale też nie było za bardzo co zmieniać ;)
NaNoWriMo idzie mi dość dobrze, jestem obecnie na prawie 28 tysiącach, choć wczoraj akurat niewiele napisałam... Jestem obecnie na tym, co było rozdziałem szóstym w pierwszej wersji... 

2 komentarze:

  1. Czyli już od początku wiemy, że Gillen buja się w Sanderze i ma inną orientację. W sumie spoko, bo ten wątek też w jakiś sposób na pewno ubogaci opowiadanie :D Pod warunkiem, że potem go jakoś pociągniesz. Aczkolwiek nie będę mieć nic przeciwko jeśli się okaże, że Sander tego uczucia nie odwzajemnia :D
    Czekam na kolejny i życzę mnóstwa weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątek na pewno zostanie jakoś pociągnięty, w poprzedniej wersji jakoś zabrakło na to miejsca, ale w tej się postaram go chociaż trochę rozwinąć ;D Ale wiadomo, nie będę się na tym skupiać, bo romanse to jednak nie jest moja mocna strona.
      A Gillen nie jest jedyną homo-postacią, bo z pewnych bohaterów, którzy razem nie byli w pierwszej wersji, w tej zrobiłam parkę ;D Co zresztą zostanie wspomniane w następnym rozdziale...

      Dziękuję za komentarz ;*
      Pozdrawiam :D

      Usuń

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony