środa, 2 listopada 2016

Rozdział XV

    Evas przypuszczał, że godzina musiała być już dość późna. W bibliotece nie było zegara, ale chłopak podejrzewał, że zbliżała się już noc. Był zmęczony i miał dość siedzenia z innymi — wiele by oddał za chwilę samotności, żeby móc wreszcie odetchnąć swobodnie.
    Evas nie przepadał za ludźmi. Może gdyby czuł się w ich obecności bardziej komfortowo, lubiłby ich bardziej, ale tak... Nie. Nie lubił ich, irytowali go, szczególnie, kiedy zachowywali się głośno i zwracali na sobie uwagę. Na szczęście, żaden z jego obecnych towarzyszy tak się nie zachowywał, ale nie zmieniało to faktu, że po dłuższym czasie nawet ich obecność stawała się męcząca, mimo że zachowywali względną ciszę.
    Nigdzie się nie ruszali, poza tym jednym momentem, kiedy Ean i Gillen poszli, żeby przygotować coś do jedzenia. Poza tym jednak wszyscy siedzieli na swoich miejscach, każdy najwyraźniej czymś zajęty. Oprócz Evasa. On po prostu siedział i starał się wyglądać, jakby wszystko miał gdzieś.
    Nie miał wszystkiego gdzieś — poza czuciem się coraz bardziej niekomfortowo, był też niemal śmiertelnie znudzony. Siedział tylko, wgapiając się w stół — i tak już od kilku godzin. Czuł się zły na samego siebie, że nie skorzystał z oferty Eana, kiedy ten polecił im, by znaleźli sobie coś do roboty, i nie przyniósł sobie jakichś książek. Ale teraz już nie mógł po żadną pójść bez zwracania na siebie uwagi, a tego nie chciał.
    W końcu jednak westchnął cicho i sięgnął po jedną z książek, które Gillen odrzucił na bok. Nie tę o ziemniakach — chociaż sam pomysł poświęcania temu tematowi tyle miejsca wydawał mu się całkiem zabawny. Nie, zamiast niej chwycił jakąś różową książeczkę, która po pobieżnym przeglądzie okazała się być pamiętnikiem.
    Musiał kiedyś należeć do jakiejś kobiety, ale nie został nigdzie podpisany. Evas przejrzał go bez większego zainteresowania, czytając tylko niektóre spisy. Najwyraźniej jego właścicielka pochodziła z Urshanu, ale z niewiadomych względów pisała po eańsku.
    Po lekturze kilku wpisów, Evas doszedł do wniosku, że raczej nie polubiłby się z autorką pamiętnika. W jednym ze swoich wpisów wygłaszała tezę, że magia źle wpływa na środowisko i, w związku z tym, powinni przestać jej używać. Sam ten pomysł wydawał mu się śmieszny. Gdyby samo używanie magii źle wpływało na otoczenie, świat już dawno ległby w gruzach. Czysta magia to co innego — jej działania nigdy tak naprawdę nie dało się przewidzieć. Właśnie dlatego była tak niebezpieczna.
    Zirytowany, odłożył książeczkę z powrotem na stół. Ean podniósł wzrok i zerknął na nią. Uśmiechnął się lekko.
    — Ach — powiedział. — Farylian Isolluer. Pamiętam ją. Całkiem... żywotna osoba. I o ciekawych poglądach. Nie żyje od jakichś... sześciu lat? — Wzruszył ramionami. — Napisała ten pamiętnik i zostawiła go tutaj, bo chciała, żeby ktoś kiedyś go odkrył i, jak to powiedziała, „poczuł się zainspirowany”. Ciekawa kobieta. Co myślisz o jej teorii na temat magii i środowiska?
    Evas prychnął i wzruszył ramionami. Naprawdę go to nie obchodziło.
    — Nic. To głupota — mruknął.
    Ean uśmiechnął się szerzej.
    — Czyli jednak masz na ten temat jakąś opinię. — Widząc wrogie spojrzenie, jakie Evas mu posłał, westchnął. — Nieważne. Właściwie, to chciałem coś zasugerować. — Wszyscy obecni przerwali swoje zajęcia i spojrzeli na niego. — Niedługo ci, którzy byli najbliżej powinni zacząć wracać. Ktoś mógłby się przejść i popilnować bramy.
    Evas zmarszczył brwi, a potem machnął ręką w stronę magionów transportujących.
    — Przecież mogą się tu po prostu przenieść.
    Ean potrząsnął głową.
    — Nie wszyscy je mają. Nie starczyło dla każdej grupy, dlatego dałem je tym, którzy wybierali się najdalej. Ci, którzy są bliżej, przybędą normalnie — wyjaśnił. — Poza tym, lepiej, żeby ktoś miał oko na wejście do miasta. Nie wiadomo, co może się zdarzyć. Nie pomyślałem o tym wcześniej, miałem za dużo na głowie, ale teraz... Lepiej być ostrożnym.
    Evas powstrzymał kolejne prychnięcie. Nie pomyślał o tym? Przecież nie był idiotą, a nie mógł mieć aż tyle na głowie. Zwykła lekkomyślność. I to u przywódcy? Kto w ogóle pozwalał mu rządzić?
    Galla, odpowiedział sobie Evas, ale nawet dla samego siebie brzmiał dość sceptycznie. O ile w ogóle istnieje.
    — Ja pójdę — zaoferował Gillen, co było łatwe do przewidzenia. Zawsze pierwszy rwał się do jakiejkolwiek roboty. Evas całkiem lubił u niego tę cechę — przynajmniej bez problemów dawało się na niego zwalić całą pracę i nie spotykało się to z narzekaniami.
    Ean pokiwał głową.
    — Ale nie sam. Nie chcę ryzykować. Ktoś pójdzie z tobą. Steen? Evas? — Spojrzał po kolei na każdego z nich.
    Czemu sam z nim nie pójdziesz?, pomyślał Evas, ale wstał.
    — Ja pójdę.
    Jeśli miał do wyboru towarzystwo Eana lub Gillena, zdecydowanie wolał tego drugiego. Przynajmniej nie irytował go tak bardzo. Za to Ean... Cóż, nie chodziło o to, że Evas go nie lubił. Po prostu mu nie ufał.
    Nadal był przekonany, że to Ean był tym, który zdradził wtedy Henreta. To było najlogiczniejsze rozwiązanie — mężczyzna wiedział wszystko, wydawał się znacznie straszy od pozostałych, rzekomo miał bezpośredni kontakt z Gallą, nigdy nie używał magii... Wszystko tak naprawdę wskazywało na niego, nie na Gillena, przynajmniej zdaniem Evasa.
    Tylko kim, w takim razie, jest Gillen?, zapytała jakaś zdradziecka część umysłu Evasa, ale kazał jej się zamknąć. Tak naprawdę, niezbyt go to wszystko obchodziło, o ile nie dotyczyło jego samego. A przynajmniej usiłował sobie wmówić, że go to nie interesuje.
    Gillen zerknął na niego i posłał mu niepewny, szybki uśmiech. Evas wzruszył ramionami.
    — Świetnie. — Ean uśmiechnął się. — Jakby coś się działo, dajcie mi znać.
    Evas i Gillen opuścili bibliotekę i wyszli na zewnątrz. Evas miał rację — noc już powoli zapadała. Powietrze było chłodne, wiał lekki wiaterek, ale najgorsze było to, że zaczynało padać. Na razie z nieba spadały tylko nieliczne kropelki deszczu, ale to mogło się szybko zmienić.
    — Świetnie — mruknął Evas i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Gillen dogonił go po chwili.
    — Nie możesz czegoś z tym zrobić? — zapytał, z niezadowoleniem zerkając w niebo. Mimo nastającej ciemności, wyraźnie widać było zbierające się ciężkie chmury.
    — Niby czego? — warknął Evas. — Mam rozproszyć deszcz magią? Wiesz, ile magii bym na tym stracił? — Żeby odpędzić od siebie każdą kropelkę deszczu... Wolał nawet nie myśleć, jakie straty by przy tym poniósł. Może i był anomalią, ale nawet jego magia miała jakieś limity.
    — Wybacz — mruknął Gillen
    Evas wzruszył ramionami, postanawiając nie kontynuować tematu. Przyspieszył kroku — deszcz wzbierał na sile.
    Dojście do budynku, w którym odbywały się warty, nie zajęło im dużo czasu. Evas z westchnieniem ulgi powitał schronienie — nienawidził deszczu. Wszedł do środka za Gillenem, ściągnął z siebie płaszcz i bezceremonialnie rzucił go na blat stołu.
    Gillen skrzywił się na ten widok, chwycił jego płaszcz i powiesił na haku na ścianie, obok swojego. Korzystając z okazji, Evas rozgościł się w fotelu, zostawiając towarzyszowi dwie opcje — usiąść na podłodze lub stać. Powstrzymał uśmieszek samozadowolenia, który uparcie pchał mu się na twarz.
    Gillen — trzeba było mu to przyznać — nie skarżył się. Posłusznie usiadł na podłodze pod ścianą, tak by móc widzieć wiszące naprzeciw magiony. Nie wyglądał jednak na zbyt uszczęśliwionego.
    Ale Evasa niezbyt to obchodziło — on sam był zadowolony. Usadowił się wygodniej, zarzucając nogi na stół, i chwycił jedną z leżących na stole świec. Oczywiście, były one magiczne — świecami były tylko z nazwy. Evas przelał swą magię do przedmiotu, ten zaś rozjarzył się, zgodnie z rozkazem. Po chwili pomieszczenie wypełniło się blaskiem kilku świec.
    Evas poczuł na sobie wzrok Gillena, ale nie spojrzał w jego stronę. Bał się, że mógłby w nim zobaczyć wrogość — w końcu chłopak mógł zazdrościć mu umiejętności magicznych. Z drugiej strony, poczuł się zirytowany — niby czemu miałby bać się wrogości kogoś takiego, jak Gillen? To niedorzeczne!
    Ale, niestety, takie było całe jego życie. Niedorzeczne. Odkąd tylko pamiętał, panicznie bał się ludzi i tego, co o nim myśleli. Kiedy na jaw wyszły jego magiczne zdolności, wszystko tylko się pogorszyło. Podejrzewał, że nigdy mu nie przejdzie — że zawsze będzie niezdolny do normalnych kontaktów z ludźmi.
    Próbował sobie wmówić, że go to nie obchodziło. Że nie zależało mu na posiadaniu przyjaciół. Ale nie udawało mu się to zbyt często.
    I to właśnie było niedorzeczne. Dlaczego tak bardzo musiał się wszystkim przejmować? Dlaczego opinie innych tak bardzo go obchodziły? Przecież był od nich lepszy! Nie liczyli się!
    Może kiedyś takie myślenie odniesie pożądany skutek.
    Evas wbił wzrok w magiony, żeby zająć swoje myśli czymkolwiek innym. Niestety, nie posłużyły one jako dobry odwracacz uwagi — świeciły pustką, nic się nie działo. Pod murami miasta nikogo nie było, a przynajmniej nikogo, kto używałby magii.
    I wtedy coś do niego dotarło.
    — To nie ma sensu — powiedział. Poczuł na sobie wzrok Gillena. — Czemu niby mielibyśmy wpuszczać kogoś do miasta? Przecież ci, którzy są w rejestrze, mogą wejść bez naszej pomocy. — Zerknął przez ramię na Gillena, który wyglądał na zagubionego.
    — Może... — zaczął z wahaniem. — Może pan Ean się pomylił? Ma teraz dużo na głowie, może coś mu się pomieszało...
    Evas prychnął i przewrócił oczami. Żadne usprawiedliwienie. Ean rządził tym miastem — jeśli nie potrafił poradzić sobie sam ze wszystkim, może powinien poprosić kogoś o pomoc. Albo zrezygnować i pozwolić komuś innemu przejąć władzę.
    Abstrakcyjna myśl. Evas nie potrafił wyobrazić sobie Oreall pod rządami kogoś innego. Ean zawsze tu był.
    — Oczywiście — mruknął tylko i sięgnął do magionu komunikacyjnego. Położył na nim dłoń.
    Biblioteka, pomyślał. Odczekał kilka sekund. A potem zaczął, przekazując swoje myśli odbiorcy po drugiej stronie połączenia: Czemu niby mamy tu siedzieć? Przecież każdy zarejestrowany mag może sobie wejść do Oreall bez naszej pomocy.
    Odpowiedź nadeszła kilka sekund później. Głos Steena rozległ się w jego głowie: Galla tymczasowo zablokowała wstęp do miasta wszystkim. Każdego trzeba będzie wpuszczać ręcznie, chyba że ma magion transportujący.
    Evas cofnął dłoń, marszcząc brwi z niezadowoleniem. Powinni byli poinformować ich wcześniej.
    — I? — odezwał się Gillen, po chwili ciszy, kiedy dotarło do niego, że Evas nie zamierzał nic powiedzieć.
    Wzruszył ramionami.
    — Zablokowali wejście dla każdego. Trzeba będzie ich wpuszczać tak, jak robi się z tymi, co pierwszy raz przychodzą. Chyba wiesz, jak to się robi? — zapytał, mając nadzieję, że w jego głosie nie słychać nadziei. On sam nie miał pojęcia, jak wyglądały procedury w takim przypadku, ale Gillen pracował przecież jako wartownik. Powinien to wiedzieć.
    — Wiem — odparł Gillen i Evas po cichu odetchnął z ulgą. — Ale robiłem to tylko raz, do tej pory.
    Evas ponownie wzruszył ramionami. Czemu miałoby go to obchodzić?
    — Dawno? — zapytał tylko, chcąc się upewnić, że Gillen nie zapomniał, jak to się robiło.
    — Niedawno. — Pokręcił głową. — To była Anella, wiesz? Znasz ją chyba? Tak mi się wydaje, że was razem widziałem.
    Evas po raz kolejny wzruszył ramionami.
    — Znam — przyznał. — Ean chciał, żebym ją trenował. — Nie dodał, że oboje mieli podobne problemy, z którymi miał pomóc jej się uporać.
    — I co o niej myślisz? — drążył Gillen. Evas zmarszczył brwi, niezbyt rozumiejąc, o co konkretnie mu chodziło. — Jest trochę dziwna, nie?
    — Nie wiem — mruknął Evas, odwracając się i wbijając wzrok na powrót w magiony. — Jak dla mnie jest w porządku. — Poczuł, jak czerwienieją mu policzki i przeklął się za to. Nienawidził rozmawiać o osobistych odczuciach na temat czegokolwiek, a szczególnie innych osób.
    — Ale nie uważasz, że to dziwne? Że pojawiła się i kilka dni później Dannel zaatakował Oreall?
    Evas nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Nie wiedział nawet, kiedy dokładnie Anella pojawiła się w mieście — zapewne go wtedy nie było. Teraz jednak, kiedy Gillen o tym wspomniał...
    — Nie — odparł po chwili zastanowienia. — Zbieg okoliczności. — Nie wierzył, żeby Anella mogła być szpiegiem. Nie wydawała się być złą osobą.
    Gillen westchnął.
    — Nawet ty ją lubisz? Owinęła sobie każdego wokół palca — pana Eana, Sandra, Steena... Nawet ciebie. Naprawdę jestem jedynym, który dostrzega, jakie to dziwne?
    To nie spodobało się Evasowi.
    — Nikt nie owinął mnie sobie wokół palca — warknął. Nawet nie lubił Anelli. Była po prostu... Miła.
    Chociaż Evas nie był zbytnio uzdolniony w kontaktach międzyludzkich, potrafił sobie radzić z większością z nich. Wiedział, jak postępować z ludźmi, którzy byli niemili. Z tymi, którzy byli mili, bo czegoś chcieli. Z tymi, którzy po prostu byli. Ale ludzie, którzy byli mili tylko dlatego, że tacy się urodzili, którzy byli tacy bez żadnych ukrytych motywacji... Oni stanowili problem.
    Nie mógł traktować ich tak, jak zwykle traktował ludzi — nie mógł być względem nich niemiły. Czułby się z tym źle, w końcu nie zasłużyli sobie na takie traktowanie. Ale kiedy nie mógł być przy nich taki, jak zawsze, czuł się niekomfortowo. Bardziej niż zwykle. Dlatego powinien unikać takich osób. Ale z jakiegoś powodu, coś go do nich ciągnęło.
    Anella, Sander... Mikkel, zanim jeszcze ta cała sytuacja z Dannelem miała miejsce. Miał do nich słabość. Z bólem przyznawał to przed samym sobą i miał nadzieję, że nikt nigdy tego nie odkryje.
    — Przepraszam — odezwał się Gillen. — Ja tylko... — Pokręcił głową i westchnął. — Przepraszam. — Skulił się nieco i wbił wzrok w podłogę.
    Evas zaś skierował spojrzenie na magiony, krzyżując ręce na piersi. A liczył, że idąc z Gillenem, będzie miał spokój. Trzeba było zostać z Eanem, pomyślał, ale niezbyt szczerze. W bibliotece najpewniej byłoby jeszcze gorzej.
    — Po prostu się zamknij — mruknął.
    Na szczęście, Gillen postanowił posłuchać jego polecenia. Siedzieli w ciszy, która dłużyła się niemiłosiernie. W pewnym momencie Evas poczuł, jak opadają mu powieki. Walczył z tym tylko przez chwilę.
    Pieprzyć to, pomyślał w końcu. Gillen będzie patrzył na te cholerne magiony. Usadowił się wygodniej i zamknął oczy, chcąc odpłynąć przynajmniej na kilka minut.
    Niestety, właśnie w tym samym momencie Gillenowi znów zebrało się na gadanie.
    — Hej, Evas... — odezwał się niepewnie.
    Evas odwrócił się i posłał mu mordercze spojrzenie, przez które tamten aż się wzdrygnął. Evas poczuł mały przypływ satysfakcji, przyćmiony jednak przez zmęczenie.
    — Czego? — warknął.
    — Ja tylko... Nieważne. — Gillen pokręcił głową i odwrócił wzrok.
    To zirytowało Evasa jeszcze bardziej.
    — Ważne — powiedział. — Gadaj. Czego, kurwa, znowu chcesz?
    — Ja tylko... Chciałem tylko zapytać... — mruknął, wbijając wzrok w podłogę. Evas czekał niecierpliwie. — Myślisz, że to mogę być ja? Ten, który zdradził Henreta i przeszedł na stronę Galli?
    Dalej go to dręczy?, pomyślał z niezadowoleniem Evas. On sam już prawie o tym zapomniał.
    — Nie — odparł szczerze. — To Ean. — Był tego niemal w stu procentach pewien.
    Gillen wyglądał, jakby mu ulżyło.
    — Dziękuję — powiedział, na co Evas po prostu wzruszył ramionami. — Naprawdę.
    Evas odwrócił wzrok, nagle zawstydzony. Zerknął na magiony i na chwilę zamarł. Gillen podążył za jego spojrzeniem.
    — O — powiedział. — Już ktoś przyszedł?
    — Chyba tak — mruknął. Na jednym z magionów błyszczały cztery migające kropki.
    A potem nagle jedna z nich znikła. Nie zaświeciła się znowu. Evas i Gillen przypatrywali się przez chwilę miejscu, w którym pojawiła się po raz ostatni.
    Evas niezbyt znał się na magionach i ich działaniu. Ale domyślał się, że nie oznaczało to nic dobrego. Czekał jednak na ruch Gillena — sam nie wiedział, co powinien robić.
    — Po prostu dotknij którejś z kropek — poinstruował go Gillen, podnosząc się ze swojego miejsca na podłodze. — I sprawdź w rejestrze, czyja to magia.
    Podszedł do regału i ściągnął z niego wielką księgę, którą położył na stole, obok nóg Evasa.
    Chłopak wyprostował się na fotelu i losowo wybrał jedną z migających kropek. Natychmiast przeszył go dreszcz — znał tę magię aż nazbyt dobrze. Wiedział, do kogo należała.
    — Dannel — wyszeptał.
    — Żartujesz — stwierdził Gillen słabym głosem, blednąc na twarzy.
    Evas zerwał się na równe nogi, niemal przewracając fotel, i ruszył do wyjścia, zaraz jednak cofnął się. Przyłożył dłoń do magionu komunikacyjnego z taką siłą, że ten niemal pękł.
    — A co z pozostałą dwójką? — zapytał Gillen. — Ktoś od niego?
    — Nie wiem, sprawdź to, do cholery! — warknął Evas, jednocześnie przekazując bibliotece informację o pojawieniu się Dannela.
    Odpowiedź nadeszła szybko: Ean się tym zajmie. Schowaj się gdzieś. Dannel pewnie nie wie, że tu jesteś.
    Wiem, pomyślał Evas z irytacją. Nie jestem idiotą.
    Spojrzał na Gillena, którego twarz wydawała się jeszcze bledsza, choć powinno być to niemożliwe.
    — To nie są jego ludzie — powiedział słabo. — To Sander i Anella. Ta trzecia kropka... To musiała być Dealla, chyba ona poszła z nimi...
    — Nie żyje — odparł Evas krótko, narzucając na siebie swój płaszcz. — Pamiętaj — nie ma mnie w mieście.
    Wyszedł na zewnątrz. Ciemność całkowicie już zapadła, z nieba lały się strumienie deszczu. Evas ruszył w mrok.
    Tym razem nie zawiodę, pomyślał. Tym razem go zabiję.

    Co za gówniana sytuacja, myślał Ean, wkładając płaszcz. Poczuł się jeszcze gorzej, kiedy Gillen przesłał kolejną wiadomość — że Dannelowi towarzyszyli Sander i Anella. I że trzecia osoba, która z nimi była, prawdopodobnie nie żyła.
    Dealla nie żyje przeze mnie, pomyślał Ean. Anella i Sander są w śmiertelnym niebezpieczeństwie przeze mnie. To ja wymyśliłem ten idiotyczny plan. Wszyscy zginą przeze mnie. Znowu.
    Nie był pewien, czy byłby w stanie znieść to po raz kolejny.
    — Gdzie idziesz? — zapytał Steen, przyglądając mu się z niepokojem.
    Ean wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić. Weź się w garść, nakazał samemu sobie. Jeszcze nie wszystko stracone. Cała nadzieja w Evasie. Bywałeś już w gorszych sytuacjach. Znajdziesz jakieś wyjście.
    — Dowiem się, czego chce Dannel — odparł.
    — Czego chce? — Steen prychnął. — Mogę ci to powiedzieć. Dostać się do miasta. A potem nas wszystkich pozabijać i przejąć władzę.
    Ean pokręcił głową.
    — Porozmawiam z nim — powiedział. — Może uda mi się wynegocjować, żeby przynajmniej nas nie zabijał. Albo przynajmniej oszczędził jedną osobę.
    — Gillena — domyślił się Steen.
    — Oczywiście, kogo innego? Idę.
    — Oszalałeś — stwierdził Steen. — Dannel nie będzie chciał cię wysłuchać. Zabije cię. Nie masz z nim żadnych szans. Idę z tobą.
    Zaczął wstawać z krzesła, ale Ean powstrzymał go ruchem dłoni.
    — Wtedy zabije nas obu. Nie martw się. Mam plan. — Uśmiechnął się przelotnie i pokrótce wyjaśnił, co zamierzał zrobić.
    — Liczyłem raczej na to, że twój plan zakłada przemycenie Evasa pod płaszczem i nasłanie go na Dannela w najmniej oczekiwanym momencie — powiedział Steen sceptycznie. — Ale rób, co chcesz.
    Dobrze, pomyślał Ean. Wiedział, że przyjaciel powątpiewał w jego plan, ale ufał mu. To było najważniejsze.
    — Życz mi powodzenia — rzucił tylko i skierował się ku wyjściu.
    Zaskoczył go chłód, panujący na zewnątrz, tak samo, jak deszcz. Właśnie dlatego unikał wychodzenia na zewnątrz — zmiennej pogody Oreall nie dało się lubić. Nie narzekał jednak, naciągnął tylko kaptur na głowę i pewnym krokiem ruszył ku bramie miasta.
    Zatrzymał się przed murem, potocznie zwanym „bramą numer jeden”. Zerknął na magion — faktycznie, były tam trzy pulsujące kropki. Dotknął każdej z nich po kolei, żeby się upewnić. Tak, to naprawdę byli Dannel, Sander i Anella. Nie wiedział, czy używali magii, czy tylko tam stali i czekali. Magiony, umieszczone w „bramach” były wystarczająco silne, by wykrywać samą obecność magii w ciele maga. Pozostałe nie były tak potężne.
    Ean westchnął ciężko, a potem wziął głęboki wdech. Przyłożył dłoń do magionu transportującego i skupił się. Wieki minęły, odkąd ostatnio to robił.
    Magia magionu zabuzowała lekko pod jego palcami, początkowo nieposłuszna. Nic dziwnego. Zareagowała dopiero po długiej chwili i wysłuchała jego polecenia. Otworzyła przejście dla Dannela i reszty.
    Ean odetchnął głęboko i cofnął się o kilka kroków, kiedy przestąpili oni przez mur i znaleźli się w Oreall. Przelotnie zerknął na Anellę i Sandra. Dziewczyna była bledsza i bardziej przerażona, niż kiedykolwiek wcześniej. Mężczyzna wcale nie wyglądał lepiej. Oboje byli związani czymś, co przypominało sznury — zapewne wytwór Dannela. Dealli z nimi nie było.
    Ean nie poświęcił im więcej niż sekundę. Całą swoją uwagę skierował na Dannela.
    Mężczyzna uśmiechał się z tryumfem. Na dłoniach miał krew, ale mogła to być jego własna — płynąca z niewielkiej rany na głowie. Które z nich to zrobiło?, zastanowił się przelotnie Ean, ale postanowił skupić się na tym później.
    Uśmiechnął się pogodnie.
    — Dannel! Nareszcie! Już myślałem, że się ciebie nie doczekam!
    Dannel zmarszczył brwi, patrząc na niego bez zrozumienia.
    — Co zajęło ci tak długo? — kontynuował Ean, ignorując zaskoczone spojrzenia, skierowane w jego stronę.
    — Co ty pierdolisz? — zapytał bardzo elokwentnie Dannel.
    Ean uśmiechnął się, tym razem nieco protekcjonalnie.
    — Czekałem na ciebie. Myślisz, że dlaczego kazałem wszystkim opuścić miasto? Och, jasne. — Machnął ręką lekceważąco. — Niby szukają Ellain, ale, bądźmy szczerzy, nie mają szans jej znaleźć. Ale kiedy ich tu nie ma... Cóż. — Rozłożył ramiona. — Miasto stoi dla ciebie otworem. Żadnych przeszkód, żeby je zdobyć.
    Dannel przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami. Myślał intensywnie.
    — A ty tak po prostu pozwolisz mi to zrobić? — zapytał wreszcie sceptycznie.
    Ean westchnął ze smutkiem.
    — Bądźmy ze sobą szczerzy, Dan. Nie mam z tobą szans. Nikt z nas nie ma. Jaki sens walczyć? Poza tym — znów się uśmiechnął — nie lubię stać po stronie przegranych.
    Dannel prychnął.
    — I dlatego mam cię powitać po swojej stronie?
    — Dan, właśnie oddałem ci miasto bez żadnej walki. Jasne, są w nim Steen i Gillen, ale oni raczej nie będą sprawiać większego problemu, prawda? Zablokowałem wejścia — do Oreall nie dostanie się nikt bez zaproszenia kogoś z wewnątrz. Masz całe miasto dla siebie, możesz robić, co chcesz. A ja — dodał — nie jestem po twojej stronie. — Wzruszył ramionami beztrosko. — Zazwyczaj po żadnej nie staję. Wolę... działać na własną rękę.
    Dannel się niecierpliwił — zmrużył oczy, nerwowo postukał nogą, skrzyżował ręce na piersi.
    — Mam być wdzięczny? W porządku — dziękuję. Czego chcesz w zamian, Ean?
    Uśmiechnął się z zadowoleniem.
    — Ach tak, teraz przechodzimy do interesującej części. Chcę żyć, to cię chyba nie zdziwi, prawda? — Nie czekał na odpowiedź. — Chcę też, żeby Gillen żył.
    To go zaskoczyło.
    — Gillen? Ten nieudacznik? Czemu?
    Ean wzruszył ramionami.
    — Lubię dzieciaka, w porządku? Nawet bardzo. Nie oceniaj mnie. Chcę tylko, żeby żył. Poza tym, nie będzie z nim problemów. Przecież nie potrafi używać magii.
    — A jakiś powód, dla którego powinienem pozwolić ci żyć? Inny niż wdzięczność?
    Ean udał, że się zastanawia. Rozejrzał się uważnie po otaczającym ich mieście. Deszcz spływał ulicami, ale przestał już padać z nieba. Nadal panował chłód, ale, znając Oreall, do dnia zdąży się ocieplić.
    — Wiem więcej o Oreall niż ktokolwiek inny — powiedział w końcu. — Znam każdy jego sekret. Jeśli chcesz nim rządzić, będziesz potrzebował mojej pomocy. Przynajmniej na początku.
    Dannel zastanowił się nad tym. W końcu pokiwał głową i westchnął ciężko. Usta zaciśnięte miał w cienką linię. Nie podobało mu się to, że będzie musiał z nim pracować.
    Cóż, Eanowi również się to nie podobało.
    — W porządku — powiedział Dannel. — Ale nie myśl, że pozwolę ci chodzić wolno po mieście. Zamknę cię w więzieniu, tak samo, jak resztę.
    — Na nic innego nie liczyłem — mruknął Ean. — Ale co zamierzasz zrobić z resztą? Steen ciągle tu jest. I oni. — Skinął głową w stronę Anelli i Sandra.
    Pozwolił sobie na jedno spojrzenie w ich stronę. Dziewczyna była przerażona, ale w jej oczach błyszczało coś, co przypominało rosnącą nienawiść. Sander wydawał się głównie zdezorientowany.
    Dannel również na nich zerknął. Ich strach rozbawił go — uśmiechnął się lekko.
    — Oni? Będą wyrazem mojej... dobrej woli — stwierdził. — Nie zabiję ich. Jeszcze. Ale mam już pewien plan, którym ty nie musisz sobie zaprzątać głowy...
    Świetnie, pomyślał Ean. Byle tylko nie kolidował z moim. 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Długi rozdział, prawie w całości z perspektywy Evasa. Niezłe wyzwanie to dla mnie było :D Ale całkiem podoba mi się efekt końcowy. 
NaNoWriMo czas zacząć! Wreszcie nie zapomniałam i podjęłam wyzwanie. Cel: 50tys. słów w ciągu miesiąca. Stan na chwilę obecną: 2848 słów. Zobaczymy, jak będzie dalej :D Powodzenia dla pozostałych uczestników wyzwania!

4 komentarze:

  1. Ean wcale nie wygląda jak przywódca. Mam wrażenie jakby w ogóle nie wiedział, co ma robić. Niby ma jakiś plan, ale równocześnie strasznie się boi (a przynajmniej tak mi się wydaje) i podchodzę przez to do niego z dużą rezerwą. Bo jeśli stoi na czele tego miasta, jeśli przewodzi ludziom, to bierze też za nich odpowiedzialność. I właśnie tego się boję... xD W sumie jak tak teraz myślę, to ci ludzie nie bardzo mają komu ufać. Ewentualnie Evasowi bo chyba tylko on potrafiłby ich obronić. Bez niego byliby chyba kompletnie bezbronni. A może to tylko pozory?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, mieszkańcy Oreall bez Evasa byliby zgubieni :D Raczej nie ma w nich ludzi, którzy nadawaliby się do walki. Poza tym, większość z nich nawet nie chce walczyć - ufają, że Evas obroni ich przed wszystkim.

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam^^

      Usuń
  2. No, faktycznie długi rozdział i bardzo długo, długo mi się go czytało. Ale jestem i mam plan nadrobić, by być na bieżąco, co pewnie mi się nie uda, bo co nadrobię, to mnożą się gdzieś wokół mnie rozdziały :)
    Weny, czasu i sprawnego kompa!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, może być ciężko, żeby nadrobić, ale kończą mi się gotowe rozdziały i niedługo będę musiała wziąć się na pisanie, więc może ci się uda ;)

      Dziękuję, szczególnie wena by mi się przydała... :D

      Pozdrawiam :)

      Usuń

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony