sobota, 25 sierpnia 2018

Miasto Magii - Rozdział XXXII „Evas i Dannel”

    Evas zmierzył krytycznym spojrzeniem ostatnią z świetlno-magicznych bomb, zastanawiając się nad jej użyciem. Wyglądała jak zwykła, kamienna kula, nieco większa od dłoni, ale promieniowała jasnym światłem. Bomby te bywały naprawdę przydatne i potrafiły siać potężne zniszczenia, ale nie w starciu z kimś, kto w przeciągu kilku sekund mógł stworzyć wokół siebie tarczę.
    Evas liczył na to, że w zetknięciu z bombą tarcza Dannela ulegnie zniszczeniu, ale tak się nie stało. Najwyraźniej naprawdę nic nie było w stanie jej przełamać, jak podejrzewał już wcześniej.
    Walka z kimś, kto potrafił osłonić się przed niemal każdym atakiem, była naprawdę uciążliwa.
    Evas po raz kolejny zmusił cały plac do drżenia i wytężył wzrok. Z tej odległości ledwo widział pięć sylwetek stojących na środku Placu Galli, ale Dannela rozpoznał bez problemu. Musiał go tylko go siebie zwabić…
    Użyje Anelli i Sandra jako zakładników, pomyślał Evas. Na szczęście, niezbyt go to obchodziło. Chociaż całkiem ich lubił, pokonanie Dannela było ważniejsze niż ratowanie ich życia. Tym razem nie zawiodę. Nic mnie nie powstrzyma.
    Wolał nawet nie myśleć, jak zareagowaliby mieszkańcy Oreall, gdyby znów nie udało mu się zabić Dannela. Znienawidziliby go zupełnie.
    No dalej, chodź tutaj, pomyślał ponaglająco Evas, wpatrując się w Dannela. Może powinien mu się ujawnić? Wtedy niewątpliwie by go przyciągnął…
    Nawet jeśli Dannel domyślił się już, z kim ma do czynienia, z pewnością nie mógł go dostrzec. Evas był po drugiej stronie rzeki, ukrywając się na dachu jednej z kamienic. Fex, który niewątpliwie towarzyszył Dannelowi — zgodnie z planem — mógłby go wyczuć i zdradzić jego położenie, ale miał tego nie robić. O ile, oczywiście, nie postanowi zdradzić. Evas uważał, że powierzenie temu gówniarzowi tak ważnego zadania było wyjątkowo ryzykowne.
    Któryś z towarzyszy Dannela zaatakował go — Evas nie widział, kto konkretnie, ale niemal uśmiechnął się. Tak, w oddali ktoś niewątpliwie walczył. Evas podniósł ostatnią z świetlno-magicznych bomb i zawahał się. Czy atak rozproszył Dannela wystarczająco, żeby jego tarcza osłabła?
   I wtedy Evas coś zauważył. Ciemność wokół niego stała się jakby głębsza, bardziej nieprzenikniona. Sylwetki Dannela i reszty zniknęły, pochłonięte przez nią, tak jak gwiazdy i księżyc, będący głównym źródłem światła.
    Cholera, pomyślał Evas. Nienawidził tej sztuczki. Natychmiast nakazał bombie zgasnąć, ale nie posłuchała go od razu — w końcu to nie on ją stworzył. Kiedy wreszcie jej blask zniknął, Evas był już pewien, że Dannel zauważył jego źródło.
    Niech to szlag. Evas wepchnął bombę do kieszeni i ruszył w stronę zejścia z dachu. Poruszał się wolniej, niż by tego pragnął, ale musiał uważać, jeśli nie chciał przez przypadek spaść i się zabić. Byłoby naprawdę głupio zginąć, zanim jeszcze walka rozpoczęła się na dobre.
    Nie wiedział, w którą stronę iść. Nic nie widział i, prócz szumu rzeki i coraz szybszego bicia własnego serca, również nic nie słyszał. Czy Dannel się zbliżał? Czy stał już gdzieś obok niego, naśmiewając się z jego nieporadności i czekając, by zadać ostateczny cios.
    Evas zacisnął dłonie w pięści i wziął głęboki wdech. Uspokój się, powiedział sobie. Myśl racjonalnie. W tej ciemności, Dannel był tak samo ślepy jak on. Gdyby wytworzył jakieś światło, natychmiast zdradziłby swoją pozycję. Evas nie mógł pozwolić, żeby pochłonęła go panika. To z pewnością było celem Dannela.
    Ale nie mógł ukryć tego, że ręce mu lekko drżały. Bał się. Obawiał się spotkania z Dannelem. Tego, że znowu zawiedzie. Tego, że zginie. Chciałby, żeby ktoś go zapewnił, że sobie poradzi, że wszystko będzie w porządku, ale w pobliżu nie było nikogo.
    To było pomysłem Evasa, przy którym chłopak upierał się do końca. Ean chciał posłać z nim kogoś jeszcze, ale Evas doskonale wiedział, że dodatkowa osoba — nawet po jego stronie — tylko by mu zawadzała. Wolał działać sam.
    Otrząsnął się. Musiał pozbyć się tej ciemności, to na tym powinien się skupiać. Ale najpierw trzeba było znaleźć jej krawędź. Idąc ostrożnie, uważając, by na nic nie wpaść, Evas dotarł do ciemnej kopuły. Nie potrafił nie być pod wrażeniem jej rozmiarów. Widywał je już wcześniej, ale nigdy o takich rozmiarach.
    Położył dłonie na jej powierzchni i sięgnął do niej swoją magią. Od razu napotkał opór — manipulowanie przedmiotami wytworzonymi przez Twórców było niemal niemożliwe dla zwykłego Manipulatora.
     Ale Evas nie był zwykłym magiem. Był anomalią.
    Skrzywił się, czując jak magia Dannela blokuje mu dostęp do kopuły. Uparcie napierał jednak coraz bardziej, nie poddając się, aż wreszcie poczuł, jak magia Dannela zaczyna się cofać, pozwalając mu…
    Skupił się na tym tak bardzo, że w ostatniej chwili usłyszał kroki. Nie zdążył zareagować, poczuł tępy ból z boku głowy i, zanim się zorientował, leżał na ziemi. Natychmiast poderwał się na nogi, ale kolejny cios — tym razem w żołądek — pchnął go na kopułę.
    Niech to szlag, pomyślał Evas, starając się zignorować bolesne pulsowanie w głowie.
   — Co za niespodzianka — powiedział Dannel beztrosko. — Powiedziano mi, że nie ma cię w mieście. Miło cię widzieć.
   — Powiedziałbym to samo, gdybym mógł cię zobaczyć — warknął Evas. Nie był w nastroju na pogawędki.
    Dannel zaśmiał się. Evas wciąż nie mógł go dostrzec. Jak został zlokalizowany? To musiała być robota Jednostkowca. Wyczuł go i poprowadził Dannela prosto do niego…
    Ten pieprzony dzieciak za to zapłaci, pomyślał Evas. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zgaszoną świetlno-magiczną bombę. Osłonił oczy i uruchomił ją.
    Dannel przeklął, oślepiony nagłym blaskiem. Rozproszył się, kopuła ciemności zniknęła. Evas zatoczył się do tyłu, odzyskał równowagę i odskoczył. Z Twórcami nie walczyło się z bliskiej odległości.
    Nie posłał bomby w stronę Dannela, mężczyzna z pewnością otoczył się niewidzialną tarczą. Mimo to, nie wyłączył jej — choć kopuła zniknęła, księżyc przysłoniły chmury i wokół panowała ciemność. Świetlista kula dawała przynajmniej trochę światła, a Evas nie mógł walczyć na ślepo. Mniej magii tracił, jeśli widział przedmioty, które kontrolował. Jeszcze mniej, jeśli ich dotykał.
    Dannel stał kilka kroków od niego i uśmiechał się lekko, jakby coś go śmieszyło. Sam fakt, że podchodził do tej walki tak beztrosko, jakby spodziewał się łatwego zwycięstwa, sprawił, że w Evasie zapłonęła żądza mordu. Zobaczymy, kto będzie uśmiechał się za chwilę, pomyślał.
    Musiał zniszczyć jego tarczę, dostać się do środka. Wciąż miał jedną bombę, mógł jej użyć, ale byłoby to marnotrawstwem. Nie, zamiast tego magią sięgnął do bruku pod stopami i wyrwał z niego kilkanaście kostek. Posłał je w stronę Dannela, a potem następne i kolejne… Wszystkie zatrzymały się na niewidzialnej ścianie, nie naruszając jej.
    Długie ostrze wystrzeliło nagle z dłoni Dannela. Evas osłonił się w ostatniej chwili, przyzywając drzwi pobliskiej kamienicy, by służyły mu za tarczę. Ostrze nie zdołało się przez nie przebić. Evas odetchnął i cofnął się o krok.
    A przynajmniej spróbował. Wpadł na coś i nawet nie musiał się oglądać, żeby wiedzieć, że Dannel zamknął go w niewidzialnej klatce.
   Idiota, pomyślał Evas. Właśnie dlatego nie chciał pokazywać się Dannelowi — wiedział, że stanie się coś takiego.
    Poruszył się i coś zachlupotało. Spojrzał w dół. Pod jego nogami zbierała się woda — i było jej coraz więcej. Cholera, pomyślał Evas, czując, jak jego serce bije coraz szybciej. Naprawdę nie lubił wody. I Dannel o tym wiedział. Chce mnie utopić? To było okrutne, nawet jak na niego.
    Dannel podszedł bliżej, zatrzymując się przy krawędzi niewidzialnej ściany. Woda sięgała już Evasowi do kolan.
     — Nie musimy walczyć — powiedział mężczyzna. Ostrze, które wcześniej stworzył, zmieniło się w metalową rurę, którą nonszalancko oparł o ramię. — Nie chcę cię zabijać. Byliśmy przyjaciółmi. Nadal moglibyśmy nimi być. Stań po mojej stronie i zapomnijmy o tym wszystkim. — Gestem wskazał na otoczenie.
    —  Zrób mi przysługę — warknął Evas. — Wsadź sobie tą rurę w dupę.
    Dannel westchnął ciężko.
    — Naprawdę mi przykro, Evas, ale nie pozostawiasz mi wyboru…
   Wody pod nogami chłopaka znów zaczęło przybierać i wtedy Evas zrobił coś niewiarygodnie ryzykownego i głupiego.
   Sięgnął po powietrze. Kontrolowanie żywiołów było trudne, niemal niemożliwe, ale on był zdesperowany i nie zamierzał pozwolić, by Dannel go utopił.
    Tak naprawdę nie mógł w pełni manipulować powietrzem. Wyrywało się spomiędzy uścisku jego magii jak szalone, tworząc coraz silniejszy wiatr, ale wreszcie Evasowi udało się je dobrze chwycić. Pociągnął je w swoją stronę.
     I wtedy wyrwało mu się i poleciało gdzieś w bok. Efekt był natychmiastowy i najpierw dosięgnął Dannela.
    Mężczyzna opadł na kolana, kaszląc i krztusząc się. Bezskutecznie usiłował wziąć wdech, ale powietrze uciekało od niego. Jego twarz powoli stawała się sina, zaś on sam się dusił.
    Nie minęło nawet kilka sekund, a to samo dopadło Evasa. W płucach nagle zabrakło mu powietrza, chłopak zachwiał się i opadł na kolana. Odruchowo spróbował wziąć wdech, ale poskutkowało to tylko palącym uczuciem w płucach. Przed oczami mu pociemniało, magia wymknęła się spod kontroli. Usiłował ją schwytać, ale nie potrafił się skupić, umiał myśleć jedynie o tym, że zaraz zginie, że się udusi, że tak oto skończy się jego życie...
    Nagły przypływ powietrza zaskoczył go. Evas wziął głęboki wdech i zamroczony spojrzał na Dannela. Mężczyzna też wyglądał, jakby był w stanie oddychać.
    Ale ten stan nie trwał długo. Zanim Evas zorientował się, co właściwie się stało, powietrze znikło tak nagle, jak się pojawiło. Tym razem jednak udało mu się utrzymać powietrze w płucach, nie wypuszczając go od razu na zewnątrz.
    Zakrył sobie dłonią usta i nos, żeby zmusić się do jak najdłuższego wstrzymania oddechu. Dannel tego nie zrobił — nie zdążył. Evas przyglądał mu się, trwając w bezruchu i niemal modląc się, żeby zdołał wytrzymać.
    Jeszcze chwilę, pomyślał desperacko, patrząc, jak jego dawny przyjaciel purpurowieje na twarzy, bezsilnie próbując wziąć oddech. Jeszcze tylko chwilę. Wytrzymasz.
    Dannel spojrzał na niego, w jego oczach pojawiło się nieme błaganie o pomoc. Albo o litość. Evas zawahał się. Nie, powiedział sobie. Nie. Nie ulitujesz się nad nim. Zasługuje na śmierć. Zdradził cię.
    Ale był też przyjacielem, pomyślał Evas. Jedynym, jakiego miałem. Nikt inny nie był mu tak bliski, przy nikim innym nie czuł się tak swobodnie, nie mógł być sobą. Nikogo innego tak nie lubił. Niczyja zdrada — nawet Balli — nie dotknęła go tak mocno.
    Cholera, pomyślał Evas. Cholera. Puścił swoją magię, uwalniając powietrze z jej uchwytu, pozwalając mu wrócić na swoje miejsce. Evas wziął głęboki, rozpaczliwy wdech, gdy tylko go dosięgnęło, i natychmiast rozkaszlał się. W głowie mu wirowało i przez chwilę miał problemy z zachowaniem przytomności.
    Żyję, pomyślał, ale nie było w tym ulgi. Łzy upokorzenia napłynęły mu do oczu. Zawiodłem. Nie dałem rady, nie zabiłem go. Jestem za słaby. Miał nadzieję, że nikogo nie było w pobliżu, że nikt nie stał się świadkiem jego porażki. Jak miał teraz spojrzeć w oczy komukolwiek z miasta? Miał tylko jedno zadanie — zabicie Dannela — i po raz kolejny nie zdołał go wykonać. Był żałosny.
    Wziął głęboki wdech i spróbował podnieść się na drżących nogach, ale zaraz opadł z powrotem na ziemię. Czuł się okropnie — nie tylko z powodu zawrotów głowy i palącego uczucia w płucach, ale też dlatego, że zawiódł.
    Nawet nie spojrzał w stronę Dannela od razu i to okazało się być błędem. Mężczyzna znacznie szybciej niż on doszedł do siebie. Stanął i chwiejnym krokiem podszedł do niego. Kiedy Evas podniósł wzrok, zobaczył jego uśmiech, ale poza tym, nie wyglądał on zbyt dobrze.
    Mimo to, najwyraźniej był w stanie użyć magii. Metalowa rura znów zmaterializowała się w jego dłoni. Uniósł ją, gotowy do ciosu.
    Cholera, pomyślał Evas. Fala chwilowej paniki przepłynęła przez niego, spróbował zerwać się na nogi — za szybko, świat poczerniał mu przed oczami, a on sam upadł do tyłu. Spróbował przyzwać swoją magię, ale bezskutecznie, nie potrafił zapanować nad strachem, który chwilowo go ogarnął.
    Usiłował zablokować cios, ale jego reakcja była zbyt wolna. Rura uderzyła go z boku głowy.
    Pierwszy przyszedł tępy ból. A chwilę potem ciemność.  

-----------------------------------
Następny rozdział - Anella

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz to dodatkowa motywacja do pisania zatem, jeśli czytasz - skomentuj. Choćby i jednym zdaniem.

Nomida zaczarowane-szablony